środa, 28 września 2016

Lista Przebojów Polisz Czart - NOTOWANIE 23 (UWAGA!!! Klikasz w tytuł pierwszej 20-ki i oglądasz teledysk!!!)




1 - - N 1 Thetragon Wings of Destiny
2 26 +24 2 Pustki Liczę do dwóch
3 - - N 1 Janusz Raptus Waściński Desiderata
4 - - N 1 Luxtorpeda Silnalina
5 31 +26 2 Gabinet Looster Wojenka
6 - - N 1 Zenek Valar Morghulis
7 - - N 1 Wolni Ludzie Chwila spokoju
8 - - N 1 Daymos Bezsprzecznie
9 25 +16 2 Jacek Stęszewski Dziewczyna z księżyca
10 32 +22 2 Lao Che Bajka o Misiu (tom pierwszy)
11 - - N 1 Underfate Mercury
12 - - N 1 Nocny Kochanek Wielki Wojownik
13 - - N 1 Caroline Baran Wiem najlepiej
14 - - N 1 Eklektik Inna
15 - - N 1 Unitra American Girl
16 - - N 1 Always look to the left Man Of The Moon
17 24 +7 N 2 Zdrowa Woda W tunelu ulicy
18 6 -12 2 Thetragon Cicha łza
19 - - N 1 Kayah Lamma Bada
20 39 +19 1 Alex Mocny czosnek
21 21 - - - Pyorrhoea Lies
22 - - N - Danuta Zasada EDI
23 - - N - Flourytale Takiego chłopaka (Micromusic cover)
24 47 +23 N - Scream Maker Back Against The World
25 35 +10 - Free Trip Loser
26 - - N - Koniec Świata Mikorason
27 - - N - Pokój nr 3 Nie zamykaj Drzwi
28 18 -10 3 Asia Lunarzewski Zbuntowany Aniol
29 - - N - Julia Pietrucha We care so much
30 - - N - Milczenie Owiec To koniec
31 - - N - Exlibris All Guts, No Glory
32 34 +2 N - Asia Lunarzewski Ciagle tutaj
33 15 -18 1 Bright Color Vision Lost
34 - - N - Revolucja Głupie sny
35 - - N - P.A.G.E Szobiznes
36 11 -25 1 Kaliber 44 Historia
37 - - N - Lustro Dziś do ciebie przyjść nie mogę
38 23 -15 - Centurion No one to serve
39 50 +11 - Runika Taniec śmierci
40 41 +1 - Cyriam Alone
41 - - N - Emiliyah and the MightyZ All Stars Power
42 5 -37 1 Hey Prędko, prędzej
43 20 -23 1 Acid Drinkers My Soul's Among the Lions
44 49 +5 - Setin Ponad to
45 4 -41 1 Kita Usta
46 - - N - Internal Quiet So Cold
47 - - N - Soulride Paralazyed
48 - - N - Bordlajn Zycie jest B
49 - - N - ANN Ostrozna
50 1 -49 1 Theresy Lonely


wtorek, 27 września 2016

The Baseballs - Hit Me Baby… Live 2016 - 27 września w Gdańsku i dzień później w Warszawie!

Nadchodzącej jesieni mamy dla was kilka rad: wyprasujcie swoje spódnice, przygotujcie żel do włosów i koniecznie przećwiczcie ruchy bioderkami – oto The Baseballs wraca z nowym albumem i trasą po Europie! Koncerty rozpoczną się od występów w Polsce - 27 września godz. 20:00 w Gdańsku i dzień później w Warszawie. W ramach trasy trio da koncerty również w Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Holandii. Pod koniec ubiegłego roku, Sam, Digger i Basti zdradzili, że wkrótce usłyszymy ich nowy materiał. Teraz możemy już oficjalnie potwierdzić, że wraz z pożegnaniem tego lata, dwukrotni zdobywcy niemieckiej nagrody ECHO, wydadzą swój piąty album pod tytułem „Hit Me Baby…”, który ponownie przywoła rock’n’rollowego ducha lat 60. i 70.  Czarujący wokaliści już nie mogą doczekać się spotkań ze swoimi fanami, na których przedstawią im swoją nową muzykę: „W The Baseballs chodzi przede wszystkim o pozytywne wibracje. Zapominamy o codzienności i celebrujemy te niesamowite chwile, nawet jeśli nie mogą trwać wiecznie” – wyjaśnia Sam. Wygląda na to, że tej jesieni lato potrwa odrobinę dłużej niż zwykle, więc nie chowajcie zbyt wcześnie swoich najlepszych butów do tańca, bo na pewno wam się przydadzą 27 i 28 września!



BILETY:

Gdańsk:
Przedsprzedaż: 99 pln (stojące), 129 pln (siedzące antresola)
do kupienia w kasie Starego Maneżu (Gdańsk Wrzeszcz, ul. Słowackiego 23 i w kasie Klubu Stodoła (Warszawa ul. Batorego 10)

Warszawa:
Przedsprzedaż: 99 pln (stojące), 129 pln (balkony)
W dniu koncertu: 109 pln (stojące), 129 pln (balkony)
do kupienia w kasie Klubu Stodoła (Warszawa ul. Batorego 10)

Sprzedaż internetowa:
www.interticket.pl, www.kupbilecik.pl, www.eventim.pl, www.stodola.pl (koncert w Gdańsku)
www.stodola.pl, www.ticketpro.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl (koncert w Warszawie)

poniedziałek, 26 września 2016

Antoni Malewski - Kazimierz „KUBA” Cychner

Od lewej: Mirek Orłowski. Jurek Dereń (zmarł pod koniec sierpnia 2016r), Fredka Jędrzejczyk Cychner, Basia Goździk właścicielka księgarni przy Pl. Kościuszki 22 i Kaziu Cychner z głową na ramieniu Basi podczas jubileuszowych obchodów w sali kina „Włókniarz” „50 lat Rock’n’Rolla Tomaszowie-Maz.
Wczesnym, poniedziałkowym (19.09.2016r) rankiem, po trzydniowym pobycie w Zakościelu na spotkaniu „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”, czując się wykończony jak po koncercie słynna czwórka z Liverpoolu „a hard days night” (noc po ciężkim dniu), gdy nagle budzi mnie telefon od przyjaciela, Jurka Lamberta, - „Antek dzisiaj nad ranem zmarł nasz przyjaciel Kaziu Cychner”. Informacja ta zwaliła mnie z nóg, zdążyłem jedynie wybełkotać  „O Boże!!! A Kaziu miał być w Zakościelu”. Pierwsze co uczyniłem, za nim telefonicznie powiadamiać zacząłem o śmierci Kazia znajomych, dokonałem wpisu na stronę FC tej oto treści:  Dzisiaj, poniedziałek 19 września, po długiej chorobie zmarł mój przyjaciel KAZIMIERZ "KUBA" CYCHNER. Kaziu był jednym z "ostatnich mohikaninów" tomaszowskiego rock'n'rolla. Stały uczestnik spotkań rock'n'rollowych na chacie u Wojtka Szymańskiego przy Pl. Kościuszki 17. Członek "Rodziny LITERACKA '62", uczestnik w kawiarni LITERACKA "Spotkania po latach". Stały bywalec mojego cyklu muzycznych spotkań "Herosi Rock'n'Rolla" w Tomaszowie Maz.. DROGI, KOCHANY PRZYJACIELU POKÓJ TWOJEJ DUSZY

***

Była kultowa kawiarnia „Literacka” promocja mojej drugiej publikacji „A jednak Rock’n’Roll”. Kaziu Cychner w drugim rzędzie w szarym swetrze w czarne pasy



Mój przyjaciel Kazimierz Cychner – towarzyski pseudonim „Kuba” – urodził się w 1946 roku w Tomaszowie Mazowieckim w dzielnicy Starzyce, gdzie aż do ożenku mieszkał przy ulicy Wspólnej. Pochodziliśmy z jednej dzielnicy, znaliśmy się od dziecka, od przedszkola (dziś starzyckie przedszkole nr.17), choć ja byłem w grupie „starszaków” a Kaziu wraz z młodszym moim bratem Tadeuszem, w grupie młodszej. Nie pamiętam, w którym okresie przyjaźnienia się, koledzy nadali mu ksywę, pseudonim „Kuba”, mogę dzisiaj powiedzieć, że przez cały okres młodości a nawet jeszcze długo po ożenku tym pseudonimem porozumiewaliśmy się wśród tak zwanych „swoich”. Wszyscy znajomi i bliscy wiedzieli who is who. Do szkoły podstawowej, jak większość dzieciaków ze Starzyc, uczęszczał „na górkę” do nr. 2 (była jeszcze jedna w pobliżu, około 300/350 m dalej od 2, szkoła nr. 7 vis a vis ulicy Głównej) przyszłej, pierwszej w województwie „jedenastolatki”. W okresie nauki w podstawówce naszemu kolegowaniu się, poświęcaliśmy zbyt mało czasu. Tak naprawdę nasza przyjaźń stała się czymś ważnym i trwałym w szkole średniej a właściwie jak zza żelaznej kurtyny do naszego kraju, do naszego miasta, do naszej dzielnicy przenikał styl muzyczny o dziwnej, egzotycznej nazwie Rock and Roll. Ale tak naprawdę pełna trwałość naszej, wielkiej przyjaźni w coraz to powiększające się nowe grupy młodzieży, był moment przekroczenia symbolicznego progu mieszkania (wręcz określić można słowem, klubu), mieszkania przy Placu Kościuszki 17 czyli próg chaty Wojtka „Szymona” Szymańskiego. Miejsce kultu i kultywowania stylu Rock’n’Roll. Być w tym miejscu, słuchać tu największych z największych zakazanego owocu, stylu, dla każdego młodego tomaszowianina, i nie tylko, było wielką, pokoleniową nobilitacją. I właśnie mniej więcej w jednym czasie z Kaziem „Kubą” znaleźliśmy się w NIEZWYKŁYCH pomieszczeniach posesji nr. 17 w samym centrum miasta, co nieuchronnie ukształtowała nasze image. Na tej samej ulicy (Wspólna) mieszkało Kazia kuzynostwo, Wacka Kurcówna oraz rodzeństwo Romka i Janek Jankowscy. Wszyscy byli z jednego pokolenia, stanowili razem bardzo silną grupę w rock’n’rollowych szaleństwach w tomaszowskich kawiarniach, klubach czy bardzo modnych w tamtych latach prywatkach czy też na częstych, muzycznych spotkaniach na chacie u Wojtka „Szymona”. Wspólnie z moim przyjacielem z dzielnicy, Andrzejem Tokarskim (razem z Kaziem byli w klasach równoległych w II LO) dołączaliśmy do „rodzinnej” grupy z ul. Wspólnej udając się razem w miejsca, w których nieustannie brzmiał styl, Rock’n’Roll.

Kamienica przy Pl. Kościuszki 17 - tu narodził się  się w Tomaszowie R'n'R
Jakim człowiekiem był Kaziu „Kuba” Cychner? Powiem tak, w języku polskim brak ciepłych przymiotników, w które można byłoby „ubrać” Jego sylwetkę. Nie wiem czy był w naszym pokoleniu ktoś charakterem, sposobem bycia, podobny do Kazia „Kuby”? Był inteligentnym, przystojnym, wysokim i uśmiechniętym chłopakiem. Niesłychanie pogodny, nigdy nie zdradzający zdenerwowania, tak mimiką na twarzy jak również w emocjonalnych ruchach ciała. Zawsze gdy tylko popełnił jakąś gafę, choć nie pamiętam by czynił to często, stać Go było na słowo „przepraszam” z podaniem ręki, wsparte sympatycznym uśmiechem na pogodnej twarzy. Jeżeli w naszym towarzystwie, wśród znajomych, ktokolwiek mówił o kimś spokojnym, pogodnym, zawsze synonimem tych cnót, wartości był Kazimierz Cychner. Wszyscy kochaliśmy Kazimierza, kochały go dziewczyny, miał wśród „słabej płci” uzasadnione powodzenie. Był wierny swoim zasadom, nigdy ich nie zdradzał i takim pozostał końca dni swoich. Był rok 1962 a może 1963, wakacje, sporą grupą chłopaków wybraliśmy się autostopem na (zapamiętałem tych, których pozwoliłem sobie wymienić: Jurek Lambert, Kaziu Cychner, Waldek Kondejewski, Reniek Szczepanik, Zygmunt Pietryniak czy moja osoba) organizowany przez tomaszowski ZMS, obóz żeglarski w Sławie Śląskiej leżącej na przepięknej Ziemi Lubuskiej. Było to cudowne wydarzenie obfitujące w wielką wodę (Jezioro Sławskie), słońce, taneczne spotkania, pierwsze miłości i beztroską wolność. Po dwutygodniowej „labie”, wracaliśmy do domu w różnych liczbowo grupach. Ja wracałem z Kaziem i Waldkiem Kondejewskim. Mieliśmy taką oto przygodę, czekając w rowie na samochód, w okolicach Rawicza w kierunku Poznania Kaziu zatrzymał „skrzyniowca” (Star 25) bez plandeki. W szybkim tempie złapaliśmy za swoje plecaki, pomimo lekko padającego deszczu, by znaleźć szybko wygodne miejsce do już zapełnionej autostopowiczami, samochodowej skrzyni. Kiedy zbliżaliśmy się do Poznania zauważyłem, brak swojej Książeczki Autostop i kuponów na kilkanaście tysięcy kilometrów. Natychmiast zatrzymaliśmy pojazd, by z Waldkiem wysiąść i udać się z powrotem, kierunek Rawicz. Ponieważ samochód jechał aż do Rokicin k/Łodzi, pożegnaliśmy się z Kaziem, bo zależało mu by tego dnia dotrzeć do Tomaszowa. Natomiast ja z Waldkiem, w krótkim czasie dotarliśmy w miejsce naszego, ostatniego zgrupowania i… o dziwo w rowie zapakowana w folię leżała moja Książeczka Autostop. Do Tomaszowa dotarliśmy nazajutrz przed południem. Jakież było moje zdziwienie gdy wieczorem w drzwiach mojego mieszkania ukazała się pani Cychner, mama Kazia, z pytaniem, - Tolek czemu mój syn nie przyjechał z tobą, przecież razem wyjechaliście? Przez okres dwóch dni z zrozpaczoną mamą Kazia bardzo przeżywaliśmy Jego nieobecność. Nawet zgłosiliśmy na milicję Jego zaginięcie. Kiedy zjawił się „Kuba”, jakby nigdy nic się nie stało, z pogodną twarzą, oznajmił, - „Bawiłem dwa dni w Łodzi u swoich kuzynów, nie miałem okazji i warunków was powiadomić”.

W drodze do Literackiej na fajf. Zbiórka pod „kasztanem” vis a vis dzisiejszego DT TOMASZ
Kazimierza zaliczam do „Rodziny - Literacka’62”. Od pierwszych dni, jak tylko powstały fajfy taneczne (sierpień 1962r) w kultowej kawiarni „Literacka”, Kaziu był stałym uczestnikiem i wraz z innymi koleżankami, kolegami nie schodził z parkietu. Do „Literackiej” przychodziło wiele wspaniałych dziewcząt między innymi trzy nierozłączne koleżanki z byłej, nieistniejącej dziś dzielnicy Kaczka, Ewa, Fredka, Ela. Trzy wymienione dziewczyny bardzo dobrze tańczyły „jiva”. Ciągle były przez chłopaków do tańca „rozrywane” a jedna z nich, Fredka, została Jego żoną. Kiedy w gastronomicznym kombinacie, restauracji/kawiarni „Jagódka” przy ulicy (dziś nie istnieje) Warszawskiej 10/12, w niedzielne przedpołudnie organizowano tzw „Taneczne poranki” (w godzinach 10.00/14.00), Kaziu ze swoim kuzynostwem (Romką, Wacką i Jankiem) zawsze był na przysłowiowym, tanecznym posterunku. Nie tylko naszą „paczką” spotykaliśmy się na tańcach ale również z naszymi dziewczynami wspólnie przebywaliśmy na nadpilicznych „opalankach” na Rajcha czy plaży na przystani „Lechii” (dziś ośrodek OSiR-u). Tworzyliśmy nierozerwalną grupę przyjaciół przyrównując ją do WSPÓLNOTY. Po maturze wraz z drugim kolegą imiennikiem, Kaziem Szmidtem, studiowali w Mławie, w pomaturalnym PST w branży Transport Leśny, które ukończyli po dwu i półletniej nauce. „Kuba” wrócił do Tomaszowa, Kaziu Szmidt (również uczestniczył w moich, muzycznych przedsięwzięciach) ożenił się i pozostał w Mławie na zawsze, aż do śmierci. Zmarł dwa lata temu. Kaziu „dyrektorzył” w Zakładzie Przetwórstwa Drzewnego przy ulicy Spalskiej jak również w Zakładzie Drzewnym i Stolarni w pobliskiej Konewce k/Spały. Od pięciu lat był na zasłużonej emeryturze. Mając czas, nie nudził się zbytnio, startował dwukrotnie w telewizyjnej jedynce w programie Roberta Janowskiego „Jaka to melodia?” oraz w programie Tadeusza Sznuka „Jeden z dziesięciu”. Stał się erudytą encyklopedycznej wiedzy i muzyki rozrywkowej.

Galeria ARKADY nocą
Kiedy stworzyłem w Galerii ARKADY cykl muzycznych spotkań „Herosi Rock’n’Rolla” był aż do choroby, stałym uczestnikiem muzycznych spędów, wspierając je, często podpowiadał, co by w tym cyklu ulepszyć by stał się atrakcyjniejszym. Dużo mu zawdzięczam a nawet śmiem twierdzić, że przyczynił się do przetrwania cyklu. Uczestniczył w jubileuszowym „50 spotkaniu z cyklu Herosi Rock’n’Rolla” w Galerii ARKADY czy w spotkaniu w kinie „Włókniarz” z okazji „50 lat Rock’n’Rolla w Tomaszowie Maz” jak również w „Spotkanie po latach” tomaszowskich dinozaurów tworzących podwaliny rock’n’rolla w naszym mieście w byłej, kultowej kawiarni „Literacka”. Był dla mnie nie tylko muzycznym doradcą ale i największym fanem moich muzycznych przedsięwzięć. Często po spotkaniu przegrywałem Mu koncerty na płytę DVD czy muzycznie „układałem” płytę CD. Kiedy zauważyłem, że na moje spotkania Kaziu nie przychodzi, przyznam, że zakłopotałem się. Po kolejnych Jego nieobecnościach postanowiłem wykonać do niego telefon. Odezwał się, ale wprost nie usprawiedliwiał swojej nieobecności, w jakiś sobie tylko znany sposób, uniknął odpowiedzi, kończąc naszą rozmowę, zapewniał, że - „niebawem wpadnę na „Herosów”. Któregoś dnia jeden z naszych wspólnych znajomych przypadkowo oznajmił mi, że Kaziu ma kłopoty ze zdrowiem, że ma nowotwór, że jest podłamany. Strasznie byłem zaskoczony tą informacją, zrozumiałem Go, dlaczego trzymał swój stan zdrowia w tajemnicy. Ale także docierały do mnie informacje, że czuje sie lepiej, co mnie uśpiło. Pod koniec sierpnia zmarł nasz wspólny przyjaciel, Jurek DEREŃ. Gdy do mnie dotarła ta informacja, pierwszą osobą do której wykonałem telefon z tą smutną informacją, był Kaziu. Bardzo długo rozmawialiśmy, wspominając nasze wspólne „przygody”. I te śmieszne i te przykre. Rozmowa nasza trwała blisko 30 minut i nic nie wynikało z niej, że Jego stan się pogorszył. Okazało się, że był to nasz ostatni kontakt, że była to nasza ostatnia rozmowa.

Ks. prałat parafii św. Antoniego Edward Wieczorek kolega z ławki szkolnej Kazia Cychnera
W piątek 23 września 2016 w pogodne i słoneczne południe w kaplicy cmentarnej Miejskiego Cmentarza przy ul. Smutnej ksiądz Edward Wieczorek, kolega szkolny Kazimierza, celebrował pożegnalną mszę przyjacielowi z ławki szkolnej, po której prochy zmarłego wyprowadzono z kaplicy i pochowano w grobie rodzinnym. Najbliższa Rodzina (żona Alfreda, córka z mężem, wnuczkami), przyjaciele z ławki szkolnej, koledzy, znajomi, sąsiedzi żegnając zmarłego w bólu, skupieniu wydawało się, jakby chcieli wykrzyczeć - Kaziu, tak nie można. Coś Ty nam zrobił. Dlaczego odszedłeś??? Wyrazy współczucia dla Rodziny, Bliskich, Przyjaciół

Przyjaciel Antoni Malewski

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

sobota, 24 września 2016

24 września w O2 Arena w Londynie zagra Lombard


Antoni Malewski - z Markiem Karewiczem raz jeszcze

ZAKOŚCIELE - „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”. W tle „tuwimowska”, modrzewiowa willa
W ostatni weekend (16-18 września – piątek, sobota, niedziela roku 2016) w przepięknie położonych w lasach Puszczy Spalskiej, na załomie rzeki Pilicy, obiektach Chrześcijańskiej Społeczności PROEM w miejscowości Zakościele koło Inowłodza doszło do sentymentalnego spotkania przyjaciół z mistrzem światowej fotografii w dziedzinie jazz, blues, rock’n’roll - Honorowy Obywatel Miasta Tomaszów Mazowiecki – „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”. Po „Spotkaniu po latach BIS”, które miało miejsce (2011r) na tych samych, leśnych obiektach Zakościela z udziałem Marka Karewicza, mistrz fotografii zauroczony retrospektywnym, przy każdym kontakcie ze mną, spotkaniem ciągle do mnie powtarzał słowa, - „Antek, bardzo cię proszę, jeśli tylko możesz, z organizuj takie spotkanie w Zakościelu raz jeszcze, bym mógł ponownie przeżyć te cudowne chwile”. Marek kiedy zamieszkiwał z rodziną w Tomaszowie Maz. (lata 1944/1955), jako 10/11 letni chłopak ze swoim ojcem Julianem, odwiedzał domek (willa) modrzewiowy (zamieszkiwały tu, zawiadywały domem dwie starsze panie) stojący w samym sercu dzisiejszego obiektu SCh PROEM. Do tej willi często w okresie pobytu na letnisku w Zakościelu, przyjeżdżał z miasta Łodzi (przed II Wojną jak również na krótko po powrocie z emigracji, po wojnie) nasz wybitny poeta Julian Tuwim. Mówi się, że w tym modrzewiowym domku, „dopieszczał” przed wydaniem największe swoje dzieło życia, klasyk poezji, nie tylko polskiej, niezapomniane „Kwiaty Polskie”.

Monika Fiszer i Ewa Komar główne inspiratorki spotkania w towarzystwie Andrzeja Grubby 
W domku zainscenizowany jest pokoik z regałami a na nich książki, biurko przypominające epokę, lata 30/40-te, a na nim maszyna do pisania a w niej wkręcona kartka formatu A4. Na tej maszynie powstawały listy do przyjaciół i znajomych, dokańczał, adiustował poetyckie dzieła. Gospodarze mówią o pomieszczeniu tym - tuwimowski kącik poezji. Uważam, że Markowi po pierwszym pobycie we wrześniu 2011r powróciły szczególne, retrospektywne wspomnienia z lat szkolnego dzieciństwa, z stąd pragnienie „przeżyć to jeszcze raz”. Od pierwszego „Spotkania po latach” w Tomaszowie Mazowieckim, z Markiem Karewiczem spotykałem się wielokrotnie: czy to na imprezach, wystawach organizowanych przeze mnie, czy Krzyśka Jochana we wsi Niebrów, czy spotkania cykliczne w Sopocie, czy prywatne moje pobyty w jego mieszkaniu przy ulicy Nowolipki, zawsze w kuluarowych rozmowach kierował do mnie słowa, - „Antek pamiętaj o spotkaniu w Zakościelu!”. Tak, że kryptonim „Zakościele” przez cały ten okres czasu, aż do jego realizacji, to jest 16 września tegoż roku, nie opuszczał mnie. Przyznam, że kiedy Marek złamał (tą „nieczynną”) nogę, kiedy obwarowano ją gipsem, co raz bardziej widziałem jak z Marka odchodzi radość życia. Później, kiedy zdjęto mu gips nastąpił ciąg szpitalnych i sanatoryjnych rehabilitacji, po których twarz Marka bardziej stała się smutna z widocznym, przyspieszonym starzeniem. Sytuacja ta zmobilizowała mnie, bym szybciej doprowadził do spotkania przyjaciół Karewicza w Zakościelu za nim sam NACZELNY uprzedzi mnie i „pomoże” rozwiązać problem „przed czasem”.

Migdałowy taniec na „parkiecie” carskiej salonki, Andrzeja Grubby
Do pomocy „markowego przedsięwzięcia” włączyły się moje dwie koleżanki ze WSPÓLNOTY, Ewa Komar i Monika Fiszer. Właśnie te dwie dziewczyny, które biorą w SCh TOMY przy ulicy Jerozolimskiej w Tomaszowie (w jednej rodzinie z zakościelowym SCh PROEM) udział w duchowych spotkaniach tej społeczności, przyczyniły się poprzez osobistą protekcję do przyspieszenia spotkania, lajkując w kalendarzu lokalnej społeczności, termin wrześniowy. W miesiącu czerwcu wielokrotnie jechaliśmy (trzy/cztery razy) na spotkanie z panem Danielem, szefem tej społeczności, dopowiadając szczegóły, typując pomieszczenia na nasze spotkania, ceny, dopieszczając tematykę, dzięki którym to spotkaniom mogłem stworzyć zaproszenie (tekst) by na początku lipca wysłać powstałą treść do wszystkich znajomych, przyjaciół bliskich Markowi, tak w kraju jak i za granicę. Oto treść zaproszenia:

Zaproszenie na spotkanie 
pt  "Z Markiem Karewiczem raz jeszcze"

Mam WIELKI zaszczyt zaprosić bliskich, znajomych, kolegów i przyjaciół na retrospektywne spotkanie z naszym wybitnym artystą fotografikiem w dziedzinie jazz, rock'n'roll, panem MARKIEM KAREWICZEM. Spotkanie odbędzie się w dniach 16,17,18 września 2016 (piątek, sobota, niedziela) w malowniczo położonym ośrodku (Społeczność Chrześcijańska "PROEM") na obrzeżu Puszczy Spalskiej nad pięknym zalesionym załomem rzeki Pilica: Ośrodek o obszarze 6 ha położony jest w centrum Polski - 100 km od Warszawy - nad rzeką Pilicą w lasach Spalskiego Parku Krajobrazowego. Bogata roślinność, zróżnicowany krajobraz, przyroda, rzadkie gatunki zwierząt oraz klimat stanowią o wysokich walorach turystycznych i wypoczynkowych tego regionu. Ośrodek w Zakościelu to atrakcyjne miejsce całorocznej działalności, wypoczynku, konferencji, imprez sportowych i kulturalnych.

Wnętrze willi w której odbywały się dwudniowe spotkania. Od lewej Jola Byliniak, Ewa Komar i Marek Karewicz
Na terenie ośrodka mieści się hotel z jadalnią i salą konferencyjną. Centrum posiada nowoczesne murowane kompleksy mieszkalne dla 180 osób (w jednym zestawie 2 spania i 4 spania - sześcio osobowe pokoje z pełnym węzłem sanitarnym). Atrakcją Ośrodka SCh "PROEM" jest 100 - letnia modrzewiowa (w latach przedwojennych i powojennych przyjeżdżał na letnisko polski poeta Julian TUWIM) willa, w której znajduje się kawiarnia i sala bilardowa.

Koszt noclegu w Ośrodku: w murowanym kompleksie, zestawie - 50 zł/osoba/ noc w budynku głównym części hotelowej - 65 zł/osoba/noc

Można również skorzystać (posiłki/dania wybiórczo) z wyżywienia ceny:
śniadanie 15 zł (stół szwedzki), kolacja 15 zł (stół szwedzki), obiad 20 zł

Przy całym pobycie uczestnika całkowity koszt wyniósłby (dwie kolacje, dwa śniadania dwa nocleg)– 180zł. Godziny-posiłków:

Śniadanie-8.00/9.00, obiad 13.00/14.00, kolacja 18.00/19.00.
W sześcioosobowe zestawy można się organizować ze znajomymi, przyjaciółmi.

W programie

1. Piątek (16.09.16r) - Sala Konferencyjna po kolacji (godz.18.00) Film Wojciecha Fułka "Galeria Marka Karewicza" po filmie spotkanie i gawęda z artystą fotografikiem.

2. Sobota (17.09.2016r) - Przed południem zwiedzanie obiektu i przepięknych okolic Zakościela a po obiedzie wycieczka (przejażdżka) Carską Koleją po okolicach Puszczy Spalskiej (m.in. Ośrodek COS-u, hitlerowskie bunkry w Konewce, miejscowość wypoczynkową SPAŁA i INOWŁÓDZ. Wieczorem taneczne spotkania przy rock'n'rollowej muzyce, koncerty muzyczne mojego cyklu "Herosi Rock'n'Rola".

3. Niedziela (18.09.2016r) - Godz. 9.00/10.00 pożegnalne śniadanie.

Precyzyjny program do ustalenia z uczestnikami na miejscu;

Przelew pieniężny za uczestnictwo proszę przesyłać na moje konto do dnia 09.09.2016r:

Antoni Malewski - Plus Bank S. A. Oddz. Tomaszówm Mzaowiecki
Nr. Rachunku - 94 1680 1206 0000 3000 0868 4310

Mój tel. 507 757 177

Proszę o odwrotne potwierdzenie uczestnictwa z wymienieniem korzystania z rodzajów (wpłata na konto) posiłków. Z rock'n'rollowym pozdrowieniem

Antek Malewski

Na ekranie Lesley Gore śpiewa słynne „It’s My Party” a ja z Marylą w tych rytmach, kołatamy
O spotkanie w Zakościelu nie tylko sam Marek Karewicz mnie nagabywał ale również wielu innych uczestników wrześniowego spotkania z 2011 roku. Wysłałem zaproszenia mailową pocztą do blisko 80 osób. Okres ponad trzech miesięcy od wysyłki na pocztę, do „premiery” w SCh PROEM, wiele zmienił wśród zaproszonych przyjaciół, w postaci przykrych i smutnych wydarzeń. Sabinie Fronckowiak, uczestniczce wszystkich spotkań jakie dotychczas organizowałem, zginęła córka Wirginia, we Wrocławiu w noc po powrocie z rodzinnych wczasów zmarł nagle, stały bywalec moich spotkań Jurek DEREŃ (to on pierwszy zaproponował w 2011 roku przejażdżkę Koleją Carską, która stała się stałym punktem programu naszych spotkań), Sławek ORWAT z Londynu, który za wszelką cenę dążył do spotkania, właśnie w Zakościelu, z Wojtkiem Szymańskim z Nowego Yorku, z DERENIEM, Iwoną Thierry z Polskich Nagrań, Wiesław Wilczkowiak z Gdyni czy Jurek GOŁOWKIN z Malmoe. Wojtek „Szymon” ponownie uwikłał się w przeprowadzkę na Florydę a Edek Wójciak musiał lecieć do Toronto, narodziny wnuczka. W tym okresie przypadły 18 urodziny syna Sławka ORWATA co rozwiało jego marzenia o przybyciu do Zakościela. Na szczęście na punkt zborny do modrzewiowej willi Tuwima dotarły oczekiwane prze Sławka, tylko dwie osoby, Iwona Thierry z Warszawy i Wiesiek Wilczkowiak z Gdyni.

Andrzej Grubba
W przeddzień spotkania do Tomaszowa, po wspólnym uzgodnieniu, przybył z Wejherowa Andrzej Grubba (nie był rodziną ze zmarłym polskim pingpongistą). Andrzej przygotował (gra na gitarze) na cześć Marka Karewicza kilka osobistych songów własnej kompozycji, z własnymi tekstami, chcąc nam, organizatorom „przed premierą” przedstawić. Jeden z nich najbardziej adekwatny tekst do życia artysty fotografika, pozwolę sobie zacytować:

Wita Cię świat i nie wiesz nic
Kim w swoim życiu chciałbyś być
Pasje dorastają z Tobą,
Są, to znowu gdzieś odchodzą 

Życie bierzesz jakim jest
Kochasz ROCKA, wielbisz JAZZ
Odwiedzając wiele miejsc
Tworzysz ALBUM swoich zdjęć

ref. Rodzisz się raz,
Korzystasz z szans
Które daje Ci życie
Pisane prozą
Utrwalasz w kadrze
Ukryte w nim tajemnice 

A gdy wejdziesz na sam szczyt
Chcesz by na nim tworzyć, być
Ale nie jest takie proste
Aby móc już tam pozostać 

Dziś wspominasz, tamten czas
Chociaż wciąż, przybywa lat
Tak się chciało wtedy żyć
Spalić skręta, wódę pić

ref. Rodzisz się raz … 

Andrzej Grubba

Właśnie z Andrzejem i jego partnerką Tereską zabrałem się, około godziny 15.00 w piątek, do Zakościela. Miałem informację, że wielu zaproszonych gości w ciągu godziny zjawi się na miejscu spotkania. Po drodze zatrzymaliśmy się w restauracji „Pod Żubrem” w Spale, by z właścicielem lokalu, panem Benkiem Myłkiem umówić dokładnie dzień, godzinę na wycieczkę naszej ekipy Koleją Carską po okolicach i miejscach pamięci po obrzeżach Puszczy Spalskiej. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, oczekiwała nas Ewa Komar z mężem Jankiem (byli od nas szybsi, choć wyjechaliśmy wcześniej). Pan Daniel zabezpieczył naszej grupie część pokoi na życzenie w hotelowym budynku (dawna nazwa SOPLICA) i cały kompleks (pięć dwuizbowych pomieszczeń z 6 miejscami do spania każdy, razem 30 spań).

Piątek 16 września 2016r

Filmowe LOGO
Między godziną 15.30 a 17.45 do Zakościela dotarli wszyscy zaproszeni, którzy potwierdzili swój przyjazd, goście. Dość sprawnie rozmieściłem w gościnnych, wg ich życzeń, pokojach przybyłych na wyjątkowe spotkanie „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”. Pozwolę sobie wymienić przyjaciół Marka z miejscami zakwaterowania. W hotelowym budynku (była SOPLICA) zamieszkali: Danusia Piotrowska (Badek), Ela Świtkowska (Balasińska) z W-wy, Andrzej Grubba z partnerką Tereską z Wejherowa, Wiesław Wilczkowiak z Gdyni, Hanna Erez z Tadeuszem Gillem z Kozienic, małżeństwo Bożenka i Grzesiek Grabowscy ze Sztumu. W zestawie kompleksu IV zamieszkali Ewa i Janek Komarowie, Krzysiek Zieliński, Janek Koziorowski, Monika Fiszer, Waldek Gałek, Maciek Smoluch i moja skromna osoba, wszyscy z Tomaszowa, Jola Byliniak, Marek Karewicz, Maryla Tejchman, Iwona Thierry z Warszawy oraz Wiesław Śliwiński z Gdańska i jeden rodzynek „zagraniczny” Henrietta (Henia, była mieszkanka Tomaszowa) z Vancouver (Kanada).

W spalskiej restauracji „Żubr”. Od lewej - Waldek Gałek, Tomek Sobczak, Antek Malewski i Marek Karewicz
Z kilkuminutowym opóźnieniem (po godz. 18.00) spotkaliśmy się na kolacji. Nie chodziło tylko o samą konsumpcję a raczej chciałem by, przy wieczornym posiłku, wszyscy przybyli mogli się poznać (nie wszyscy wcześniej z sobą się spotykali) i zintegrować grupę. Po sutej kolacji rozeszliśmy się do swoich miejsc zakwaterowania by rozpakować bagaże i odpocząć po podróży bo …. o godz. 19.30 w modrzewiowej willi („podarowano” nam ten obiekt na cały pobyt) nastąpiła realizacja pierwszego punktu naszego spotkania. Tak jak zaplanowałem, dzień pierwszy poświęciliśmy bohaterowi naszego spotkania, panu Markowi Karewiczowi. Ponieważ cały pobyt „podciągnąłem” pod swój cykl „Herosi Rock’n’Rolla”, jak przystało na ten cykl, rozpocząłem swoją czołówkę tradycyjnym, muzycznym LOGO z tajemniczym głosem Franciszka Walickiego (od słów z płyty OLD ROCK MEETING A.D.1986) „…Od srebrnego wesela polskiego rocka, które…”) i wielkiego hitu Chucka Berryego w wykonaniu Jerry Lee Lewisa „Memphis Tennessee”. Po wprowadzeniu wszystkich w świat rock’n’rolla Andrzej Grubba przepięknie wykonał, specjalnie przygotowany na tę szczególną imprezę, utwór dla Marka, którego tekst zamieściłem powyżej.


Nasza stołówka, nasza grupa. Miejsce kulinarnych spotkań, sytuacja przed pożegnalnym śniadaniem
Po wprowadzeniu obecnych przez Andrzeja na spotkanie, w „karewiczowski klimat” na ekranie ukazał się (specjalnie przeze mnie przygotowany) film dokumentalny z 1999r wg scenariusza Wojciecha Fułka (przyjaciel pana Marka) „Galeria Marka Karewicza”. W filmie (Marek fizycznie jeszcze sprawny, przed wylewem) zaprasza do swojego Studia w PKWiN wielu przyjaciół z show businessu, muzyków i co charakterystyczne w tym filmie, prowadzi profesjonalne jak dojrzały dziennikarz rozmowy (wywiady). Dziesięć mini rozmów, filmików, które poświęcił wielkim z największych, tak w kraju jak i na świecie. Rozpoczął Franciszkiem Walickim, ojcem chrzestnym polskiego rock’n’rolla a następnie rozmowy o Elli Fitzgerald z Ewą Bem, Miles Davisie, z Jerzym „Duduś” Matuszkiewiczem, z Zofią żoną Krzysztofa o KOMEDZIE, zespole KLAN z Markiem Ałłaszewskim, Karolem Warginem o Krzysztofie Klenczonie, o słynnym koncercie w Sali Kongresowej zespołu „The Rolling Stones” w rozmowie ze Zbigniewem Hołdysem czy z Tadeuszem i Piotrem Nalepami o zespole „Breakout”. Film zrobił ogromne wrażenie na oglądających, tym bardziej, że nie był prezentowany w kinach czy w TV. Dyskusje po filmie w Sali modrzewiowej „tuwimowskiej willi” trwały by jeszcze długo gdyby Andrzej (było to zamierzone w piątkowym programie) przy akompaniamencie gitary wykonał kilka swoich, kolejnych kompozycji, wszystkie dedykowane Markowi. Były też bisy, a nasz pierwszy dzień spotkania, Andrzej zakończył utworem, którym rozpoczął wieczór a wszyscy obecni Marka przyjaciele z tekstem w ręku, śpiewali refren kierując słowa do wzruszonego Karewicza. Tak oto, przed północą zakończyliśmy dzień pierwszy, po czym zmęczeni a spełnieni, udaliśmy się do swoich pokoi oddając się w objęcia Morfeusza.

Sobota 17 września 2016r

Kolej Carska z salonką a za kierownicą nie kto inny jak Wiesław Wilczkowiak
Sobota, jak wszyscy uczestnicy określili, przebiegała w takim tempie, że brakło nam czasu na przysłowiowe „załadowanie taczki”. Tuż po śniadaniu na dziedziniec SCh PROEM zajechała „Kolej Carska”, gdzie całe 100% uczestników zapełniło miejsca w carskiej salonce. Tak jak w 2011r, tradycyjnie nasza podróż odbyła się utartym szlakiem, to jest: zwiedzanie bunkrów hitlerowskich w Konewce, zwiedzanie Spały i okolic a zakończenie miało miejsce w zamku Kazimierza Wielkiego w Inowłodzu. Nie zwiedziliśmy tylko, jak w poprzedniej ekskursji z 2011r, słynnej, komunistycznej budowli (gierkówka - została w międzyczasie wyburzona) i obiektu olimpijskich przygotowań (OPO) gdyż trwał remont drogi do głównego wjazdu na Ośrodek. Ledwie ruszyliśmy w drogę, z dobrze nagłośnionego wnętrza carskiej salonki rozległa się muzyka ludowych kapel opoczyńskiego regionu, wprowadzając podróżujących w dobry nastrój, by po blisko półgodzinnych, ludowych rytmach z głośników salonki, „prawdziwy” rozległ się rock’n’roll. Medlay super hitów największych herosów rock’n’rolla („Good Golly Miss Molly”,“Rip It Up”,“Long Tell Sally”, “Lets Twist Again”, Lets Dance” czy nieśmiertelne “Tutti Frutti”) wprowadziły w taneczny szał przyjaciół Marka Karewicza. Wybijającą nogą obłędne rytmy, Ewę Komar, porywa do szalonego tańca nasz bard, Andrzej Grubba i razem wznieśli się na ekwilibrystyczne, taneczne wyżyny bo …. Kolej Carska cały ten czas była w ruchu. Były też muzyczne, taneczne kawałki tzw migdałowe. I w takich rytmach dojechaliśmy do bunkrów w Konewce.


Mistrz Aleksander podczas pracy i jego wspaniałe poniżej, rękodzieła (WYCINANKI)
Po zwiedzeniu bunkrów dojechaliśmy do Spały gdzie w restauracji Benka Myłka „Pod Żubrem” zrobiliśmy dłuższy odpoczynek. Jedni zostali pod restauracyjną wiatą, racząc się herbatą, kawą, piwem a inni poszli, spacerując, zwiedzać „starą” i „nową” Spałę (tj. zabytkowy, drewniany kościółek, brązową rzeźbę żubra, Carską Wieżę, korty czy zabytkowy most na rzece Pilica. Po blisko godzinnym odpoczynku, kiedy zasiedliśmy w fotelikach salonki, Benek Myłek odtworzył przez głośniki, nagraną na płytę CD czytającego lektora, który nas zapoznał z historią Spały, Inowłodza i okolic. Następnie udaliśmy się do Inowłodza na zamek królewski (króla Kazimierza Wielkiego) gdzie oczekiwał nas, wcześniej umówiony, artysta ludowy, specjalizujący się w ludowych wycinankach, pan Aleksander Dutkiewicz (miał tu swoich rękodzieł wystawę). Alek, jak na ludowca przystało, wykonał dla nas zwiedzających „na żywo” przepiękną wycinankę, którą sprezentował naszej Hani EREZ. W trakcie zwiedzania wystawy jedna z uczestniczek, Ela Świtkowska, dzisiaj mieszkanka Warszawy, spytała mnie, czy wiem gdzie tu w Inowłodzu mieszka nasza wspólna ze szkolnych lat koleżanka, Ania Szczepaniak (z domu Grudzińska). Tak się złożyło, że Ania mieszka vis a vis inowłodzkiego zamku. Podprowadziłem Elę (ja musiałem być na wystawie, byłem umówiony z artystą) pod dom i poprosiłem ją by zaprosiła Anię na wieczorne spotkanie, gitarowy koncert Maćka Smolucha, do tuwimowskiej willi.


Z dużym opóźnieniem, blisko godzinnym, Kolej Carska dotarła na bazę do SCh PROEM gdzie zmęczeni, z wielkim apetytem, w tempie sprintera opróżnialiśmy swoje talerze, by jeszcze choć na chwilę wyciągnąć na łożu swoje ciało by o 16.00 zdążyć na spotkanie, odczyt, prelekcję z Iwoną Thierry. Punktualnie o godzinie 16.00 na werandzie stołówki (hotelowy budynek SOPLICA) zebraliśmy się na spotkanie z naszą koleżanką Iwoną. Iwona Thierry to długoletni pracownik kilku przedsiębiorstw, związanych z tłoczeniem płyt analogowych. Swoje życie zawodowe Iwona zakończyła w minionym roku, odchodząc z tej firmy (Polskie Nagranie MUZA) na emeryturę. Iwona to chodząca encyklopedia w tej branży, to bank informacji i magazyn anegdot z życia tych największych z polskiego, i nie tylko, show businessu. Iwonka w sposób wielce profesjonalny przedstawiła nam od czasów przedwojennych w II RP, historię polskich fabryk tłoczących płyty, od słynnej, przedwojennej SYRENY REKORD do powojennej MEWY czy FOGG RECORD. Dużo powiedziała o zmieniających się technologiach, materiałach na krążki (od obrotów 78/min przez 33 i 1/2 obr/min do singli 45 obr/min), od kruchych płyt szelakowych, ebonitowych, winylowych aż do współczesnych kompakt dysków. Opowiedziała o wszystkich wytwórniach, w niektórych pracowała, w Polsce jak GONG, WIFON, POLTON, PRONIT, POLJAZZ, TONPRESS, ARSTON, SAVITOR aż do Polskich Nagrań MUZA, z której to firmy jak wspomniałem wcześniej, odeszła na emeryturę. Operując piękną polszczyzną, cudownie budowała stopniowanie napięcia, stosując anegdotyczne przerywniki, przez co stała się transparentną i kontaktową, aż chciało się jej słuchać. Uważam, że był to bardzo ważny, istny strzał w dziesiątkę, punkt naszego spotkania.

Iwona Thierry
Spotkanie z Iwoną trwało do samej kolacji, w międzyczasie, kiedy Iwonka jak w transie dzieliła się swoim doświadczeniem i wiedzą, do Ośrodka dotarł Waldek Gałek z Tomkiem Sobczakiem przywożąc z sobą Maćka Smolucha, który w ramach „Herosów Rock’n’Rolla” miał zagrać swój mini recital, co w drugim dniu naszego spotkania było „gwoździem programu”. Już krótko po godzinie 19.00 salka widowiskowa w tuwimowskiej, modrzewiowej willi wypełniła się po brzegi. Oprócz „naszych”, z Tomaszowa Mazowieckiego dotarła Basia Barańska z córką Zuzią oraz z Inowłodza przybyła moja koleżanka była mieszkanka Tomaszowa z młodych lat, Anna Szczepaniak. Punktualnie o 19.30, filmową czołówką otworzyłem drugi dzień spotkania „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”. Po czym zapowiedziałem i zaprosiłem pod ekran, do mikrofonu Maćka Smolucha. Maciek po krótkim dostrojeniu swojej gitary, przy wewnętrznej, dużej koncentracji rozpoczął bardzo mocnym akcentem, utworem z repertuaru hiszpańskiego mistrza flamenco, Paco de Lucia. W jego repertuarze znalazły się jeszcze trzy utwory flamenco i kilka kompozycji własnych, które praktycznie stylem i ekspresją uderzania w struny, nie odbiegały od w/w „pierwowzoru”. Muszę przyznać, że tak bardzo zaskoczył i wciągnął mnie swoją grą, że nie mogłem wzroku i ucha oderwać od gitary i grającego, niczym jak przyciąganie kawałka metalu do magnesu. Zauważyłem, że wszyscy obecni zachowywali się podobnie jak ja. Podczas wykonywania każdego utworu, na Sali panowała cisza jak makiem zasiał, by po każdym zakończeniu utworu rozlegały się nieustające, rzęsiste brawa. Panowała zgodność, że to co Maciek wykonał było wielkim, jak na nasze warunki, wydarzeniem muzycznym. Kiedy po blisko 40 minutach koncertowania ucichły dźwięki gitary, wokół Marka znalazła się spora grupa osób, a wśród nich Ania Szczepanik i Basia Barańska z Zuzią, dziękując mu za wspaniały występ, pytając o szczegóły z życia.

Maciek Smoluch podczas swojego recitalu w hiszpańskich rytmach flamenco
Ponieważ całe, trzydniowe spotkanie w Zakościelu, podporządkowałem swojemu cyklowi „Herosi Rock’n’Rolla” więc nie mogłem zakończyć sobotniego wieczoru bez rock’n’rollowych szaleństw. Przygotowałem w tym celu szczególny film/koncert „Shake, Rattle and Roll”, który przed laty dosłał mi z Nowego Jorku Wojtek „Szymon” Szymański. W jednym miejscu, lokalu w nowojorskiej Telewizji Public Broadcasting Sony Music (TV bez reklam) wystąpiły największe, ówczesne gwiazdy amerykańskiego rock’n’rolla, że wymienię w/g kolejności występowania; Jerry Lee Lewis, Darlen Love (The Crystals), The Drifters, Lesley Gore, Ben E. King, The Coasters, Chubby Checker, The Shirelles, Johnny Maestro, Carl Perkins i kończy koncert Brenda Lee.


Wszystko odbywało się na żywo przy tańczącej publiczności a miało to miejsce w 1986 roku w ostatni dzień karnawału (ostatki). Całość poprowadził słynny amerykański DJ Coussin Brucie. Gdy Jerry Lee rozpoczął tytułowym utworem „Shake, Rattle and Roll” parkiet w modrzewiowym domku wypełnił się tańczącymi. Blisko dwie godziny trwało rock’n’rollowe szaleństwo, w którym uczestniczył Janek Komar, Maciek Smoluch, Waldek Gałek, Grzesiek Grabowski czy moja skromna osoba i oczywiście nasze, tańczące dziewczyny – Bożena, Maryla, Monika, Danusia, Ela, Ewa, Tereska. Około północy ucichły rock’n’rollowe rytmy i roztańczeni Silną, zwartą grupą, ze śpiewem na ustach wracaliśmy do swoich nocnych legowisk.

Niedziela 18 września 2016r

Pożegnalny mini recital Andrzeja z udziałem Tereski trzymającą teksty piosenek
W niedzielny poranek, pożegnalne śniadanie zaplanowaliśmy na godzinę 8.30 by po konsumpcji szybko opuścić Ośrodek i udać się do pobliskiej Spały, do restauracji „Pod Żubrem” pana Myłka (wcześniej umówiony punkt programu z gospodarzem). Tu, na zewnątrz pod wiatą, Andrzej Grubba przygotował swój, specjalny, pożegnalny „program” i przy akompaniamencie gitary wykonał kilkanaście swoich utworów. Wiele z nich wcześniej nie wykonywał. Jednym z songów był, już nam dobrze znany, przebój spotkania poświęcony Markowi, którego refren śpiewaliśmy wspólnie. Andrzej tym występem odsłonił swój prawdziwy „image” artysty. Zasłuchani, przy kawie, herbacie czy piwie, podsumowaliśmy swoje uwagi, spostrzeżenia, dzieląc się przeżytymi wrażeniami z trzydniowego pobytu w Ośrodku nad pięknym załomem rzeki Pilicy. Jedno co nas wszystkich pozytywnie zaskoczyło, jak na tę porę roku, to … POGODA. Przez cały pobyt mieliśmy przepiękne, słoneczne i ciepłe dni. Przyszedł jednak, co czyniliśmy ociężale, z trudem, czas pożegnania. Obejmując się uściskami, pocałunkami, wymianami telefonów, adresów, przyrzekliśmy sobie kolejne spotkanie w tym samym miejscu, za rok. Oby sam NACZELNY w naszym, przyjacielskim przedsięwzięciu nie przeszkodził a raczej … nam POMÓGŁ.

To już prawdziwy koniec spotkania „Z Markiem Karewiczem raz jeszcze”. Pożegnanie z artystą
i Jolą Byliniak, aktualną opiekunką Karewicza, w dali Grzesiek i Bożena Grabowscy





Poniedziałek 19 września 2016r

Wczesnym rankiem, będąc już w domu, budzi mnie telefon od przyjaciela Jurka Lamberta, - Antek dzisiaj nad ranem zmarł nasz przyjaciel Kaziu Cychner. Informacja ta zwaliła mnie z nóg zdążyłem pomyśleć „ O Boże!!! A miał być w Zakościelu”. Natychmiast taką informację „wrzuciłem” na FB: Wczoraj, poniedziałek 19 września po długiej chorobie zmarł mój przyjaciel KAZIMIERZ "KUBA" CYCHNER. Kaziu był jednym z "ostatnich mohikaninów" tomaszowskiego rock'n'rolla. Uczestnik spotkań rock'n'rollowych na chacie u Wojtka Szymańskiego przy Pl. Kościuszki 17. Członek "Rodziny LITERACKA '62", uczestnik w kawiarni LITERACKA "Spotkania po latach". Stały bywalec mojego cyklu muzycznych spotkań "Herosi Rock'n'Rolla" w Tomaszowie Maz.. DROGI PRZYJACIELU POKÓJ TWOJEJ DUSZY

Kino „Włókniarz”. FOTO z jubileuszowych obchodów „50 lat Rock’n’Rolla w Tomaszowie”. Stoją od lewej: Mirek Orłowski, Jurek DEREŃ (zmarł w sierpniu tegoż roku, miał uczestniczyć w Zakościelu) Fredka Jędrzejczak-Cychner, Basia Goździk, właścicielka księgarni przy Pl. Kościuszki 22 a na jej ramieniu z położoną głową, zmarły w poniedziałek Kaziu Cychner, mąż Fredki (również miał uczestniczyć w spotkaniu w Zakościelu)

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

24 września w St. Albans - mieście narodzin programu Polisz Czart zagraja Pandemonium, Quo Vadis, Soulride, Point Of Extinsion

24 września Kult zagra w Manchesterze


Jesień z Kultem!


wtorek, 20 września 2016

Piosenki z Pewexu – z Jackiem Stęszewskim rozmawia Marek Jamroz. Jacka Stęszewskiego będziemy mogli podziwiać na żywo już 1 października w Bedford i 2 października w Londynie. Organizatorem obu koncertów jest po raz pierwszy Polski Wzrok!

fot. Marek Jamroz
Jacek Stęszewski jest znany szerszej publiczności jako lider zespołu Koniec Świata. Od kilku lat jego muzyczna droga wzbogaciła się o działalność solową, a właściwie o projekt akustyczny. w 2014 artysta wydał płytę Księżycówka, a już pod koniec bieżącego roku będzie można zapoznać się z jego nowym albumem. Pytany o gatunek muzyki jaką wykonuje akustycznie, Jacek zdecydowanie unika pojęcia poezja śpiewana, i wymienia raczej piosenkę autorską , miejski folk. Osobiście odbieram jego recitale jako miłe spotkanie z dobra muzyką, która w magiczny sposób przenosi nas w czasie i przestrzeni. Już teraz zapraszam do przeczytania świeżutkiego wywiadu z muzykiem z Katowic, a na żywo będzie można go usłyszeć na dwóch koncertach w Wielkiej Brytanii. Pierwszego Października w Bedford i dzień później w Londynie. Więcej informacji tutaj


Jacek Stęszewski i autor wywiadu Marek Jamroz
Marek Jamroz: Nie jest już tajemnicą, że prace nad twoją nową solową płytą idą pełną parą. Można się o tym dowiedzieć między innymi z twoich postów na portalach społecznościowych. Album najpewniej ukaże się w grudniu, czy możesz nam już teraz podać dokładny termin?

fot. Artur Grzanka
Jacek Stęszewski: Razem z moim wydawcą ustaliliśmy datę na pierwszego grudnia, ale czy to tak naprawdę będzie pierwszy, drugi, czy piąty – nie jestem w stanie powiedzieć. Na pewno w pierwszym tygodniu grudnia będzie już można ją dostać, oczywiście tylko w Peweksie (śmiech).

MJ: Czyli świetny plan, żeby twoi słuchacze mogli zakupić płytę jako prezent mikołajkowy, czy też gwiazdkowy.

JS: Przy obecnej nędznej sprzedaży to może być bardziej sprzyjający okres, chociaż nie było to planowane, a wręcz nie miałem zbyt wielu opcji – musiałem myśleć jak wszystko połączyć, żeby moja solowa aktywność współgrała z moją działalnością w zespole Koniec Świata i to był w zasadzie jedyny termin kiedy mogłem cokolwiek wydać. Przerwa w koncertach pomiędzy trasami przypada nam na styczeń – luty 2017 i to jest w zasadzie jedyny okres kiedy mogę wziąć gitarę, spakować się w moją osobówkę i ruszyć w Polskę, żeby pograć po klubach i barach studenckich. Gdybym więc wydał płytę w styczniu i od razu ruszył z koncertami, to w zasadzie ludzie nie mieli by czasu ani szans, by zapoznać się z materiałem. Kiedy zna się repertuar, odbiór i wrażenia z koncertu są po prostu lepsze, tak więc zawsze staram się dać jakiś miesiąc czasu na rozpęd zanim zacznę grać koncerty promujące płytę.

fot. Marek Jamroz
MJ: Z tego co mówiłeś, wchodzisz do studia już na dniach. Możesz nam zdradzić, gdzie będzie nagrywana płyta?

JS:
Tak się składa że właśnie dzisiaj (28.08 – dop. Redakcja) około godz. 16 czasu katowickiego jadę do studia. Samochód już spakowany czeka w garażu, wczoraj wymieniałem ostatnie komplety strun, z racji tego że biorę kilka gitar bo nie wiadomo jaka się sprawdzi w której piosence.

fot. Artur Grzanka
Dzisiaj będę się na spokojnie rozstawiał i od poniedziałku ruszam z nagrywaniem samych gitar, a na resztę przyjdzie czas niebawem. Nagrania odbędą się w tym samym studiu w którym nagrywałem swoją pierwszą solową płytę, a także w którym razem z Końcem Świata nagraliśmy Hotel Polonia i God Shave The Queen. Studio mieści się w Częstochowie, a w zasadzie pod Częstochową, w miejscowości Stara Gorzelnia i jest to studio Adama Celińskiego o pięknej nazwie Radioaktywni.

MJ: Na twoim profilu na facebooku pojawiło się zdjęcie z setlistą Peweksówki. Sporo z tych piosenek już znam, ponieważ od jakiegoś czasu można je usłyszeć na twoich koncertach.

JS: Wydaje mi się, że te niektóre piosenki nie są już nowe i w zasadzie zauważyłem, że już z pół płyty wyśpiewałem na koncertach. Plus jest tego taki, że ludzie już wiedzą czego się spodziewać, może będą ciekawi wersji studyjnej, która zapewne będzie różnić się od wersji koncertowej, możliwe że wykorzystamy więcej instrumentów, dodamy jakieś ciekawostki, pomysły od producenta czy od realizatora – na pewno będą one w nowych butach.


MJ: Sama nazwa płyty – Peweksówka – sugeruje słuchaczom w jakim klimacie będą utrzymane nowe kompozycje. Wydaje mi się że jest to dla ciebie bardzo osobista płyta, ponieważ śpiewasz o tym, co sam przeżywałeś jako młody chłopak, tytuły takie jak Wujek z RFN, Guma Turbo czy CPN dość jednoznacznie na to wskazują.

JS: Ta płyta może być osobista, ale nie musi – z kilku powodów. Te piosenki przekazują słuchaczowi moje obserwacje z tamtych czasów, które podejrzewam nie różnią się od spostrzeżeń i przeżyć moich rówieśników, czyli pokolenia 80. No i w tym przypadku ta „indywidualność” płyty przestaje istnieć i staje się osobista dla wszystkich osób, którzy zostali przepuszczeni przez ten sam filtr PRL-u co ja. Wydaje mi się, że ten album byłby bardziej osobisty gdybym pisał o swoich własnych bolączkach, perypetiach miłosnych czy innych duperelach


Tymczasem takie numery jak CPN, Italia 90’, VHS, czy Guma Turbo, to rzeczy które przewijały się przez młodość każdego dzieciaka w tamtych latach. Choćby Commodore 64 czy właśnie taśma VHS – nie znam osoby w moim wieku która nie wiedziałaby co to jest. To były de facto nasze pierwsze przygody z kinematografią, może nie najwyższych lotów, ale do końca nieważne było co oglądamy. Liczyło się że mamy ten magnetowid, że film jest zagraniczny, Rambo, Commando, Lody Na Patyku. To również były pierwsze zetknięcia – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – z pornografią. Pamiętam jak w czasach podstawówki, wagarowaliśmy u kolegi oglądając jakieś niemieckie filmy o zabarwieniu erotycznym. To były piękne czasy, chop z wąsem, murzyn z wąsem, baba z wąsem i dialogi po niemiecku (śmiech).


MJ: (śmiech) Pytając moich znajomych w podobnym do mnie wieku, czyli pomiędzy trzydzieści pięć a czterdzieści kilka lat, obserwuję rzeczywiście spory sentyment do lat 80. Wszyscy wspominają je z nostalgią, a ty wręcz pokusiłeś się tą płytą o – nazwijmy to retro reportaż z tamtych czasów. Jak myślisz – skąd to się bierze?


JS: Nie jestem pewien, bo nie jestem żadnym specjalistą w takich sprawach, ale wydaje mi się, że na taki stan rzeczy mają wpływ dwie sprawy. Przede wszystkim starzejemy się, jesteśmy już bliżej czterdziestki, a starzejący się człowiek zaczyna bardziej myśleć o tym co było i żałować, że ten czas tak szybko zleciał. Druga rzecz, to wygląd świata w jakim żyjemy obecnie. Korporacje, karty z debetem, służbowe samochody, wycieczki all inclusive – to wszystko jest fajne, ale jednocześnie okupione sporym wysiłkiem i zwykłym brakiem czasu dla swoich najbliższych.

fot. Sławek Orwat
W latach 80 wszyscy chodzili w tych samych ciuchach, gdy ktoś miał samochód to był to maluch, a jak ktoś miał Ładę Samarę to już musiał być partyjny więc za bardzo z nim nie rozmawiano (śmiech). Każdy miał w domu ten sam zestaw wypoczynkowy Odra, telewizor Rubin i tak można by jeszcze wymieniać. Nie było wtedy jakichś dużych różnic materialnych między nami. Obecnie społeczeństwo jest znacznie bardziej zróżnicowane. Cały czas trwa wyścig po prestiż, czy po zwykłe posiadanie, gdzie „mieć” wygrywa z „być”, no i tak już będzie, bo to czasy nadeszły nowe – mógłby zaśpiewać Filip Łobodziński w kapeluszu Boba Dylana. Mieszkam w dużym dziesięciopiętrowym bloku i sam to codziennie obserwuję. Kiedy mieszkałem z rodzicami na porządku dziennym używało się słów „Dzień dobry”, „Kłaniam się”, nieważne, czy danego człowieka znaliśmy czy nie, było przyjęte że osoba młodsza wyraża w ten sposób jakiś szacunek do starszych. Teraz wchodząc do windy zajętej przez kilkunastoletniego chłopaka, wydaje mi się że mógłbym od niego usłyszeć co najwyżej „Spierdalaj”, więc to ja kłaniam się pierwszy, a on patrzy na mnie jak na jakiegoś ciula co się kłania i zakłóca mu jego mir domowy w windzie.


MJ: Może więc nie jest to sentyment, a jedynie żal, że coś zmieniło się na gorsze prawda?

JS: To trudne pytanie, bo z jednej strony nasza rzeczywistość zmieniła się na lepsze, każdy ma teraz dostęp do wszystkiego, ale z kolei zniknęła ta beztroska, ta zabawa z patykiem na trzepaku. Kiedyś dzieciak mógł kijem gonić kółko na placu budowy i był zadowolony, teraz już niestety rodzic musi się nieco bardziej napocić, aby zaspokoić swoją pociechę bardziej zaawansowaną technologicznie zabawką. Kiedy pytam moich rówieśników jak wyglądało ich dzieciństwo – każdy odpowiada mi, że nie jest sobie w stanie wyobrazić lepszego. Każdy wolałby wakacje na wsi u ciotki, granie w kapsle i wiszenie na trzepaku głową w dól, od wakacji jakie obecnie mają dzieciaki.


Mundial we Włoszech, czyli Italia 90, również stał się tematem
jednej z piosenek Jacka Stęszewskiego
Wielkim zaskoczeniem jest więc, że osoby w naszym wieku, które miały fajne dzieciństwo, chodziły z kluczem na szyi i były zaradne od szóstego roku życia, kiedy doczekały się własnych dzieci – starają się trzymać je pod kloszem i organizują im czas na siłę, jednocześnie pozbawiając ich beztroskiego i fajnego dzieciństwa. Pięć lekcji angielskiego w tygodniu, balet, breakdance, szkoła yamaha i bóg wie co jeszcze. Dzieciak ma czas wypełniony do tego stopnia, że wraca zmęczony do domu o siódmej wieczorem, nierzadko opuszczając go o siódmej rano i tak naprawdę nie wychodzi na dwór, nie ma kolegów z podwórka. A to wszystko po to, ażeby nie wypadł z szeregu galopujących po sukces, karierę i dostatnie życie, jakie wymarzyli sobie dla niego jego rodzice. Jeśli ma znajomych to tylko na odległość, a po lekcjach nie rzuca plecaka w kąt i nie idzie z nimi grać w piłkę na podwórko. Obok mojego domu stoi boisko które za moich czasów było od rana do wieczora zajęte, żeby sobie zagrać trzeba było prosić starszych kolegów i smęcić im, aby wpuścili i można sobie było sobie pokopać piłkę, a i tak nie pozwalali nam grać, dlatego najczęściej grywaliśmy przy blasku księżyca, kiedy bali nie było już prawie widać, a matki zdzierały sobie gardła wołając nas domu. Teraz to boisko stoi puste cały czas, nikt nie gra, nikt nie smęci, nuda panie (śmiech).



MJ: Tak było – największą popularnością cieszyli się koledzy którzy mieli w domu piłkę.

JS: Kto miał bale, ten rządził. I teraz Ci ludzie którzy mieli tak fantastyczne dzieciństwo i tak dobrze je wspominają – zabierają je swoim dzieciom. Wracając do pytania, sądzę że każdy nieco starszy człowiek lubi wracać do czasów swojej młodości, przede wszystkim jeżeli coraz więcej rzeczy w tym niby fajnie skonstruowanym świecie im się nie podoba. Wraca do czasów kiedy każdego poranka miał mleko na wycieraczce pod drzwiami i nie musiał się zastanawiać, czy ma się napić pepsi, soku czy herbaty, pił po prostu mleko i była gitara.


Saturator (fot. Julo)
MJ: To jest świetny obraz i wiem, że będziemy mogli nieco więcej usłyszeć na ten temat na Peweksówce.

JS: Oczywiście, ale muszę jeszcze dodać że podczas prac nad płytą miałem znacznie więcej pomysłów. Po prostu nie sposób było opisać wszystkich tych ikon schyłku PRLu. Byłoby ich naprawdę sporo, ale też nie chciałem zamęczyć tego biednego słuchacza – nie chciałem aby każdy numer był takim właśnie wspomnieniem Polski z lat 80. Pamiętam też klej guma arabska, nieśmiertelne buty Relaxy i miałem pomysły na piosenki związane z tymi przedmiotami, ale musiałem się hamować, aby album był różnorodny i nie męczył buły za bardzo. Ograniczyłem się więc do rzeczy które pamiętam bardzo wyraźnie, stąd na płycie znalazł się ten CPN, Italia’90, Wujek z RFN, VHS no i jest jeszcze piosenka której nie śpiewałem na żywo do tej pory, czyli Commodore 64. Piosenka o komputerze z nawiązaniem do następcy tegoż, czyli Amigi. Jest też Woda Firmowa której również nie grałem jeszcze na żywo. Kiedy w weekend jechało się do centrum pooglądać wystawy sklepowe, na ulicy Sokolskiej w Katowicach stała zawsze taka biała budka z saturatorem tryskająca w upalny dzień pomarańczową cieczą.


Commodore 64

MJ: Taka fontanna w baniaku, pamiętam.

Syfon (fot. Darekm135)
JS: Tak. Nie smakowało to jakoś wspaniale, ale cała ta fontanna i upał sprawiały, że człowiek po prostu musiał tę wodę kupić. Najlepsza reklama wizualna. Sprzedawało się to już wtedy w plastikowych kubkach, nie ze szklanki. Jeśli mówimy o napojach chłodzących, to w piosence Woda Firmowa wspomniałem też o takim wynalazku jak syfon, do którego wiecznie nie było naboi. Te syfony były ozdobione bardzo krzykliwymi kolorami, metaliczne, pozłacane czy perłowe. No i na zakończenie tego peweksowego setu PRLowskiego napisałem piosenkę nawiązującą do filmu Miś Stanisława Barei. Chciałem go jeszcze raz obejrzeć aby przypomnieć sobie dialogi, ale w końcu stwierdziłem że przecież oglądałem ten film z 50 razy i napisałem wszystko z głowy, jako takie podsumowanie tej części płyty traktującej o latach 80. Z numerów których jeszcze nie zagrałem na koncertach jest też Guma Turbo – zauważyłem ostatnio bodajże w Biedronce, że ktoś reaktywował tę markę i można ją dostać w sklepach.


MJ: Wyobraź sobie że jest ona również dostępna w Wielkiej Brytanii

JS: Trochę zainteresowałem się tematem i niestety to nie jest ta sama seria, nie smakuje ona również jak oryginał, który był mocno brzoskwiniowy. Produkowała ją turecka firma Kent, a ich produkt był dostępny tylko w kilku krajach – w tym w Polsce. Polska seria gum Turbo zaczynała się od numeru 51, pierwszym samochodem był Ferrari Testarossa, a najbardziej pożądanym obrazkiem był Vector z numerem 110 – taki szaro – srebrny samochód, który nawet dziś wyglądałby kosmicznie. I to chyba wszystko jeśli chodzi o takie szybkie sprawozdanie z nowego albumu.

MJ: Wróćmy zatem jeszcze do Księżycówki. To wydawnictwo zostało już ograne na koncertach, płyta ukazała się niemal równo dwa lata temu. Po raz pierwszy jednak zaprezentujesz się z tym materiałem w Październiku przed brytyjską Polonią. Czego się spodziewasz po tych koncertach, jest trema?


JS: Koncerty w Bedford i w Londynie będą rzeczywiście pierwszą okazją na zaprezentowanie Księżycówki, ale też Peweksówki na wyspach brytyjskich. Z Końcem Świata graliśmy już w UK na początku tego roku, koncerty zorganizowali nam Hania i Jarek z Yaha Events i była to dla nas fantastyczna przygoda. Recital na wyspach odbędzie się już po zakończonej sesji studyjnej, większość instrumentów powinna już być nagrana, więc mój program będzie się raczej składał pół na pół z numerów z pierwszej i drugiej płyty. A co do tremy, to zawsze jest jakiś stres z tyłu głowy – lecisz daleko, do innego kraju, do miasta, którego przecież nie ma – bo jest tylko Lądek Zdrój.

Po koncercie Końca Świata w Doncaster zorganizowanego przez YaHa Events

No i kwitnie gdzieś ta niepewność podsycana myślą – jak to będzie, jak ludzie przyjmą ten program i czy w ogóle przyjdą (śmiech) Ale wierzę, że będzie dobrze, może nawet przyjdzie Gary Lineker. Oczywiście znam też realia i wiem że nie mogę się porównywać do Michała Szpaka, Bednarka, Pani Maryli, Pani Beaty, czy innej popularnej gwiazdy, która z automatu przyciąga dwa tysiące osób i bilety sprzedają się w trzy godziny.


W moim przypadku tak nie jest, ja jestem zwykłym grajkiem, który podróżuje ze swoimi podczaszymi – Januszem, Władkiem i Michałem, którzy mi akompaniują na scenie. To właśnie dzięki nim mamy jakiś potencjał koncertowy, bo podejrzewam, że gdybym grał sam to chyba moim jedynym słuchaczem była by moja córka, która w końcu też kazałaby mi przestać śpiewać. Ale ja lubię takie wyzwania, takie podróże w nieznane. Czasami sam fakt, że pojawia się taka możliwość wyjazdu gdzieś daleko, okres przygotowań i obserwowanie postępów jest dla mnie bardzo motywujący. Organizację takiego przedsięwzięcia można porównać do tworzenia płyty – widzisz jak ona powoli i z mozołem powstaje, aby w końcu stwierdzić że jest gotowa i udostępnić ją słuchaczom i niech się dzieje co chce. To jest bardzo podobny proces. Przygotowania do koncertu, ekscytacja związana z podróżą samolotem – można się poczuć trochę jak Mick Jagger czy John Lennon (śmiech) – i w końcu sam koncert. To przesiadka do innego pociągu, zmieniasz na kilka dni tory swojego życia, odskakujesz od swojej normalnej codzienności. Życie to twój plac zabaw, ważne jest tylko aby znaleźć sobie odpowiednie zabawki – jak mówi moja koleżanka Julka (śmiech).


Publiczność polska na koncercie Lao Che w Londynie (fot. Marek Jamroz)
MJ: Jeśli chodzi o publiczność w Wielkiej Brytanii – znaczna część Polonii jest tu naprawdę od długiego czasu, czasem 10 lat i więcej. Równie spora część jest zbyt zajęta swym codziennym życiem, mają rodziny, długie godziny pracy, rozkręcają biznesy i wokół tego kręci się ich cały świat. Wiele osób utraciło kontakt z tym co dzieje się obecnie w muzycznym świecie w Polsce – tak jak mówiłeś, dzięki mediom masowym są na bieżąco z wykonawcami o których można usłyszeć w radiu, którzy pojawiają się w telewizji. Dużym wyzwaniem dla promotorów w UK jest właśnie pokazanie, że dzieje się bardzo wiele ciekawych rzeczy w polskiej muzyce, że są tacy wykonawcy jak ty którzy są świetni i godni polecenia. Jestem pewien, że wszyscy, którzy zjawią się na październikowych koncertach będą zadowoleni i będą chcieli więcej i więcej takiej muzyki. I tak dochodzimy do kwestii mediów w Wielkiej Brytanii. 


fot. Marek Jamroz
Wydaje mi się że polskie media nie spełniają swojej roli propagatorskiej tylko robią na muzyce biznes, koncentrując się na tym co się sprzedaje, a nie na tym co jest dobre dla odbiorcy.

JS: W nawiązaniu do mediów, uważam że media już dawno przestały przynosić jakikolwiek pożytek i nie mówię tu tylko o mediach muzycznych, ale o mediach w ogóle. Spotkałem się ze stwierdzeniem o propagandzie w Rosji, tymczasem zauważmy że taka sama propaganda bije ze stacji amerykańskich, czy nawet z naszych. Nie twierdzę, że media kłamią, bo one może i mówią prawdę, ale informują społeczeństwo o rzeczach mało istotnych w danym momencie. A celowe niemówienie o czymś istotnym jest swego rodzaju propagandą. Weźmy na przykład fakt, że w 2015 roku spółka skarbu państwa – PKP Energetyka (główny dostawca energii elektrycznej dla kolei) została sprzedana zagranicznej spółce CVC Capital Partners. Rzecz w tym, że PKP Energetyka jest spółką ujętą w systemie obrony państwa polskiego, więc raczej nie powinna być prywatyzowana. Nikt o tym nie poinformował w żadnej stacji telewizyjnej, czy w radiu, ja dowiedziałem się o tym czytając w Internecie notkę jakiegoś blogera.


Oczywiście z czasem rozeszła się ta informacja, ale nie miała już takiej siły rażenia jaką powinna mieć. Tymczasem w wiadomościach kilkuminutowy materiał na temat tego że jest ciepło, a jak jest ciepło to musisz się napić wody, lub w głównym wydaniu wiadomości pokazują Ci, że jakaś ciulnięta babka z US & A stała na głowie podczas lotu liniami American Beauty (śmiech). Obecnie wszystkie media, jak jeden mąż nadają się do kibla na głównym w Czeladzi – czuwaj! Są oczywiście jeszcze nieliczne stacje radiowe, które pochyla się nad czymś, co nie jest hiper popularne, ogólnie lubiane i w modzie. Jednak jest to garstka ludzi, która drapie pazurami, smęcąc naczelnemu, że warto grać tego, czy innego wykonawcę – bo wierzą jeszcze, że muzyka to przede wszystkim sztuka a nie tylko banalna rozrywka dla pijanego tłumu.

MJ: Chciałem jeszcze zapytać o drugą gałąź twojej artystycznej działalności, czyli o zespół Koniec Świata. Ostatnimi czasy jesteś bardzo aktywny muzycznie, najnowsza płyta Końca Świata (God Shave The Queen – dop. Redakcja) ukazała się w styczniu tego roku a końcówka roku upłynie ci pod znakiem Peweksówki.

fot. Artur Grzanka
JS: Wiesz, właśnie mnie uświadomiłeś że rzeczywiście w tym roku uda mi się wypuścić dwie płyty – taka sztuka wyszła mi pierwszy raz.

MJ: Powiedz mi jak została odebrana nowa płyta Końca Świata? Pamiętam wasz tegoroczny koncert w Jarocinie, który co prawda rozczarował nieco frekwencją, ale za to zgromadzeni bawili się naprawdę świetnie. Jak to wyglądało przez niemal cały rok trasy promocyjnej?

JS: Zawsze kiedy wychodzi coś nowego – są obawy jakie będzie przyjęcie fanów. Ktoś może powiedzieć, że ma w dupie zdanie publiczności, ale mówiąc tak uważam, że jest nieszczery. Udzielając się w jakiś sposób publicznie, nie robisz tego tylko dla siebie, ale liczysz jednak na jakieś grono odbiorców. Z God Shave The Queen było naprawdę bardzo miło – kiedy wypuściliśmy pierwszy promomix z tej płyty – to w zasadzie nie było żadnych negatywnych opinii, bardzo dużo pozytywnych komentarzy stwierdzało, że nadal trzymamy poziom w tym co robimy. To bardzo miłe i budujące dla wykonawcy wiedzieć, że jego twórczość trafia w uszy i piersi słuchaczy. Koncerty później weryfikują – które numery stają się hitami, a które należy spalić i umieścić w zespołowej urnie. Ciekaw jestem kolejnej, wiosennej trasy gdzie te piosenki z God Shave The Queen nie będą już takie nowe. Tak jak wspominałem wcześniej, publiczność lubi kawałki z którymi jest już zaznajomiona – za takich pewniaków – piosenek które chwytają od razu na pewno można już teraz uznać Kotylion, Jedna Ręka Nie Klaszcze, czy Mikorason.


fot. Artur Grzanka
MJ: W swoim poprzednim wywiadzie (do przeczytania – tutaj), wspominałeś o fatum jakie wisi nad perkusistami Końca Świata. O tym, że praktycznie co płytę mieliście jakieś problemy z perkusistami. Macie teraz nowego perkusistę – Michała – jak wygląda współpraca w nim, jak udało mu się odnaleźć w popularnym i często koncertującym zespole?


JS: Mam nadzieję, że Michał zostanie z nami już na długie lata i jak na razie nie zanosi się na to, że mogłoby być inaczej. Na zakończenie roku dostał od nas ocenę celującą, świadectwo z czerwonym paskiem i pojechał na zasłużone wakacje do Pragi (śmiech). Póki co jest wszystko ok, nie mieliśmy jeszcze zgrupowania po wakacjach, mamy je zaplanowane na przyszły tydzień.

 Na dzień dzisiejszy wszystko jest w jak najlepszym porządku. Oczywiście każdy ma jakieś swoje wady, tak samo ja, tak samo Czepek. Jeden się spóźni parę minut na próbę, drugi przyjdzie lekko pijany, ktoś się właduje w butach do mieszkania, ale są to drobiazgi, jak w starym małżeństwie i w żaden sposób nie wpływają na klimat w zespole i jestem pewien, że kolejną płytę będziemy nabijać w tym samym składzie. To jest ważne, bo naszą działalność prowadzimy już szesnaście lat i jeśli śledzisz nieco nasza historię to wiesz, że z tym składem bywało bardzo różnie, co jest bardzo męczące i przykre dla zespołu kiedy zdajesz sobie sprawę że musisz coś pozmieniać w składzie osobowym. To jest bardzo absorbujące tak czasowo jak i organizacyjnie, trzeba znaleźć nowego muzyka, ograć z nim materiał i w dodatku wyrobić się z tym przed nadciągającymi terminami koncertów. To jest bardzo niefajne, bo zaburza twój spokój, nie można myśleć o komponowaniu czegoś nowego, o przyszłości zespołu, tylko tkwi się w takim martwym punkcie i zamartwia się problemami. Ja jestem osobą która za bardzo zamartwia się takimi sytuacjami, rzeczami na których mi zależy i były to bardzo stresujące dla mnie czasy.


fot. Marek Jamroz


MJ: W obecnych czasach PR jest bardzo ważny, trzeba się promować i reklamować na wszystkie możliwe sposoby, żeby przyciągnąć uwagę publiczności. Chciałbyś jakoś zareklamować nadciągające koncerty w UK? Jak zachęcić słuchaczy do uczestnictwa w twoich recitalach?

JS: Nie jestem jakimś czarodziejem reklamy, ale powiem w ten sposób. Jeżeli chciałbyś na dwie godziny wskoczyć do zupełnie innej bajki, zapomnieć na chwilę o rzeczach które cię martwią, o kredytach, rachunkach, o tym że szef znowu w poniedziałek wskoczy Ci na plecy i będzie krzyczał „wio!”. Jeśli tak, to serdecznie zapraszam na to spotkanie i gawędę – nie będzie to typowy koncert polegający na mechanicznym odśpiewaniu całego setu. To będzie powrót do przeszłości, który przypomni Wam zapach benzyny na CPN oraz wycieczka w różne tajemnicze miejsca u boku dziewczyny z księżyca. I tak jak podczas nurkowania w morzu, myśli się jedynie o miarowym oddychaniu, tak podczas tego spotkania będziecie mogli skupić się jedynie na słuchaniu, śmiechu i dobrej zabawie.


fot. Marek Jamroz
MJ: Ja sam byłem na takim spotkaniu na początku tego roku w Poznaniu, więc mogę śmiało zapewnić że recital Jacka to nie jest zwykły koncert gdzie artysta jedynie śpiewa, bądź opowiada o tym co będzie śpiewał następnie. Interakcja z publicznością jest naprawdę doskonała, są ciekawe historie, pytania do publiczności. Naprawdę warto zjawić się na tym recitalu i mam nadzieję że będzie coraz więcej takich artystów którzy będą nas odrywać od tej betonowej, szarej tabletowo – bezdotykowej rzeczywistości.


JS: Pięknie powiedziane.

MJ: Dziękuję za wywiad i do zobaczenia niebawem.

JS: Dzięki również, kłaniam się nisko i uszanowanie dla Pani kierowniczki.



Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry,  Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.