poniedziałek, 10 lipca 2017

Antoni Malewski: Janusz Dębowski - wspomnienie

Janusz Dębowski
W miniony piątek (7.07.2017R) znalazłem się w południowej części osiedla Niebrów na poczcie mieszczącej się w kompleksie budynków na tak zwanej „Skarpie”. Po dokonaniu przesyłki, wracając do swojego domu, bloku, w części północnej osiedla przy ulicy Dzieci Polskich, na ogłoszeniowym słupie, przeżywając szok, dostrzegłem klepsydrę o niniejszej treści: 23 czerwca 2017 roku zmarł przeżywszy 70 lat, Janusz Dębowski. Zmarłego żegnali: żona, córki z mężami, brat i siostra z rodziną, sąsiedzi, znajomi oraz pozostała rodzina. Janusz był moim bliskim kolegą, fanem rock’n’rolla, moich cyklicznych spotkań w Galerii AREKADY, tematycznych publikacji w postaci artykułów, felietonów zamieszczanych cyklicznie na portalu „nasz Tomaszów” czy wydanych książek z „Tomaszowskiego Tryptyku” – „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina LITERACKA ‘62”. W połowie kwietnia jeden z sąsiadów z Janusza bloku oznajmił mi, że Janusz miał wylew i jest po części sparaliżowany. Nie miałem „zielonego” pojęcia, żadnej informacji co z Januszem i jego małżonką (wcześniej doznała podobnego urazu co jej mąż, o czym opowiedziałem w poniższym felietonie) się dzieje aż do dnia …….. dnia, w którym zobaczyłem informację o jego śmierci. W swoich domowych szpargałach odnalazłem jeden z felietonów z „Subiektywnej Historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim”, w którym poświęciłem kilka wspomnień o moim przyjacielu. Dziś chciałem swoim czytelnikom, rodzinie, znajomym, kolegom Janusza przypomnieć tę wielce szlachetną postać, uczciwego człowieka, kochającego dom, rodzinę, nierozerwalnie związanego z lokalnym i światowym stylem, egzotycznie nazwanym ROCK’n’ROLL. Zapraszam do przeczytania felietonu, który powstał w okresie kiedy ani ON ani ja nie zakładaliśmy co się może stać pod koniec czerwca 2017 roku.

* * * 

Janusz Dębowski – Cichy Fan (39)

Po korespondencyjnej wędrówce z Wojtkiem Szymonem za Oceanem Atlantyckim, po ziemi amerykańskiej, za pośrednictwem jego listów pisanych na moją pocztę mailową, wreszcie wracam do Europy, do Polski, do Tomaszowa Mazowieckiego. Dziś wiem, że te listy, jedne z wielu jakie dostaję od Szymona, które wybrałem i opublikowałem na Nasz Tomaszów, (zamieściłem tylko sześć), dały sporą, nieskromnie powiem wręcz historyczną, wiedzę czytającemu Subiektywną Historię. Dzięki „szaleńcowi” wywodzącemu się z naszego miasta, tomaszowskie, rock’n’rollowe macki dotarły za Ocean, do kolebki tego, muzycznego stylu, do Memphis w stanie Tennessee.


Szczególnie ważne dla mnie, że przyczyniły się do rozwoju i rozpowszechniania rock’n’rolla w mieście za sprawą, chociażby stałego cyklu spotkań w Galerii ARKADY, Herosi Rock’n’Rolla. Stały się zalążkiem do napisania przeze mnie, trzech publikacji o tym, jak rock’n’roll przedzierał się za żelazną kurtynę i zamieszkał na zawsze w naszym mieście, nazwanym kolokwialnie (Moje miasto w rock’n’rollowym widzie, A jednak Rock’n’Roll, Rodzina Literacka ’62) – Tomaszowskim Tryptykiem.

Galeria ARKADY. Wejście główne z ogródkiem piwnym
Jednak moim zamierzeniem było i jest ocalenie od zapomnienia, niektórych miejsc już nieistniejących w mieście czy ludzi, którzy swoją działalnością, pasją zapisali się złotymi zgłoskami w historii miasta. Termin „Rock’n’Roll” stał się tylko pretekstem, przysłowiowym kwiatkiem do kożucha, przyczynkiem by opowiadając zapisać, przedstawić wydarzenia, miejsca i … ludzi. Niektórzy już odeszli od nas na zawsze, ale jest wielu jeszcze żyjących, chomikujących płyty, uczestniczących w spotkaniach, prelekcjach, koncertach w dziedzinie rock’n’roll. Dzięki nowatorskim przedsięwzięciom na skalę miasta, poznawałem nowych ludzi, którzy przychodzili na moje spotkania do Galerii ARKADY, których nigdy bym nie dostrzegł mijając ich na ulicy, nie zwrócił uwagi. Często w trakcie spotkania czy krótko po zakończeniu, spijając piwo, kawę, dzieliliśmy się swoją wiedzą, wymieniając tematyczne poglądy. Niejednokrotnie wymienialiśmy między sobą filmowe koncerty, dokumentalne czy fabularne filmy (jak Cadillac Records, American Hot Wax, Louis Satchmo Armstrong czy Chuck Berry Story). Czytelnikom tego portalu, kilku już przybliżyłem. Zapewne na jego łamach niejeden jeszcze się pojawi. Dziś pozwolę sobie czytającym przywołać kolejnego uczestnika moich spotkań, opętanego rock’n’rollem, a jest nim - Janusz Dębowski.

Janusz Dębowski

Czarek Francke
Od pierwszych moich spotkań w Galerii, na końcu lokalu, pod ścianą z wiszącymi obrazami, zasiadał nieznany mi wcześniej facet. Zachowywał się podobnie jak Andrzej Kotowski, ten wielki fan od bluesa, bohater 32 części „Historii”. Były takie spotkania, że siedzieli obok siebie. Sprawiali wrażenie jakby dobrze się znali i razem przychodzili do Galerii na moje spotkania. Skromny, niepozorny, o lekko wydłużonych włosach, średniego wzrostu, w ciemnych okularach w wieku zbliżonym do mojego. Nigdy wokół niego nie było żadnej, towarzyszącej mu, drugiej osoby. Przy stoliku siadał sam, uprzednio zamawiając kufel piwa a nieraz i więcej. Sprawiał wrażenie wielkiego smakosza złocistego napoju. Przychodził dużo wcześniej, co najmniej pół godziny przed rozpoczęciem spotkania z stąd łatwo było zwrócić uwagę i zapamiętać go w niezapełnionym jeszcze słuchaczami pomieszczeniu. Nie znałem go wcześniej ze „szlaku” na tomaszowskich deptakach, tym bardziej stał się dla mnie tajemniczy. W sierpniu 2006 roku, na ósme moje spotkanie z Herosami, a drugie z Elvisem Presleyem dużo wcześniej niż zwykle, do ARKAD przybył mój przyjaciel, Czarek Francke z Gdańska. Jakież było moje zdziwienie, kiedy już do siedzącego w lokalu nieznajomego, doszedł Czarek


Fats Domino
Po krótkiej chwili, po rozpoznaniu, rzucili się sobie w ramiona całując i ściskając się gorąco, serdecznie. Nieznajomym okazał się Czarka kolegą z klasy. Razem kończyli pomaturalne, dwuletnie studium PSZ w Tomaszowie. Przez cały czas trwania spotkania zajęli się sobą, dzieląc się wspomnieniami z okresu szkolnego. Kiedy skończył się koncert z Elvisem „Aloha From Hawaii”, Czarek podszedł do mnie i rzekł, - „Antek tak się zagadaliśmy z Januszem, że ani razu nie spojrzałem na ekran Galerii, nie wiem nawet co dałeś z Elvisa, koncert czy jakiś dokument? Proszę cię, zrób nam po płytce DVD z tego wydarzenia”. Ten nieznajomy to Janusz Dębowski, jak się okazało później, zamieszkujemy na jednym osiedlu Niebrów. Pochodzi z Tomaszowa, choć wcześniej go nie poznałem, choć Tomaszów to nie Nowy Jork, więc nie trudno byłoby przez lata interesując się rock’n’rollem nie mieć okazji się spotkać, poznać.


Jerry Lee Lewis
Po zakończeniu szkoły ożenił się. Mają dwie córki, które po ukończeniu studiów wyszły za mąż. Jedna za Włocha i zamieszkuje na półwyspie Apenińskim a druga córka w Warszawie. Zaprzyjaźniliśmy się. Każde nasze spotkanie poza ARKADAMI, przeważnie w Biedronce na osiedlu Niebrów, stojąc w kolejce do kasy czy przed sklepem, to zarwane, dyskusyjne minuty, nieraz godziny. Pamiętam taką sytuację, był piątek po południu, żona wysłała mnie do sklepu po proszek do pieczenia, miała na weekend upiec ciasto. Po wyjściu ze sklepu spotkałem wchodzącego do Biedronki Janusza, zatrzymaliśmy się tylko na moment. Nazajutrz w sobotę, miałem w Galerii „robić” Jerry Lee Lewisa. Zaczęła się wymiana zdań o jutrzejszym spotkaniu. Tak zaaferowaliśmy się tematem, że żona wysłała wnuczkę by odebrało ode mnie proszek do pieczenia, w tym czasie Januszowi zamknięto Biedronkę a kiedy przyszedłem do domu ciasto było na stole, już upieczone. Januszowi, który nie dokonał zakupu, wyniosłem „ćwiartkę” chleba by mógł zrobić w domu kolację. Od poznania się na sierpniowym spotkaniu w Galerii, Janusz nadal uczestniczył w Herosach i nadal przychodził sam. Nadal zasiadał w pobliżu Andrzeja Kotowskiego. Nawet zaczęli z sobą rozmawiać, dyskutować, zapewne o jazzie, rock’n’rollu, bo obaj jak się okazało mieli sporą wiedzę w tych dziedzinach. Często przed rozpoczęciem spotkania, dzieliłem się z nim spostrzeżeniami o danych bohaterach mojego cyklu.


Dostrzegłem wówczas, że posiada sporą wiedzę w temacie. Kocha stary, dobry rock’n’roll. Jest wielkim fanem Fatsa Domino i Jerry Lee Lewisa. Kocha Jerryego Lee pierwszy, wielki hit, CRAZY ARMS. Kiedy się tylko spotkamy mówi do mnie, - „Antek kiedy słucham twoich płyt, szczególnie „Blueberry Hill” Fatsa Domino czy Jerry Lee Lewisa „Crazy Arms” to czuję się jakby wylewano miód na moje serce”.

Dwaj wielcy przyjaciele polskiego show businessu Marek Karewicz światowej klasy artysta
fotografik i ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla Franciszek Walicki
Dużo koncertów mu nagrywałem, tak na CD jak i na DVD, praktycznie z każdego, odbytego spotkania. Przy każdym spotkaniu, Janusz często wspomina czasy spędzone w tomaszowskim PSZ, dużo poświęcał w swoich wspominkach Czarkowi Francke, mówiąc, - „Antek to dzięki Czarkowi przychodzę do Galerii na twoje spotkania. To Czarek w latach szkolnych zaraził mnie rock’n’rollem, które to uczucia trzymają mnie do dzisiaj”. Przyszedł taki czas, że przestałem widywać go, tak w Galerii na moich spotkaniach jak również na osiedlu. „Czy coś się stało Januszowi?” – pomyślałem. Po dłuższym nie widzeniu się spotkałem go kiedyś wychodzącego z torbami zakupów z osiedlowej Biedronki. – „Janusz, co się z tobą dzieje. Czemu nie przychodzisz na Herosów?” – zagaiłem. – „Antek – prawie załamany, odpowiedział – spotkała mnie wielka tragedia. Moja żona miała wylew, jest częściowo sparaliżowana. Wymaga ciągłej opieki, jesteśmy sami, córki mieszkają poza Tomaszowem. Nie posiadamy w mieście żadnej rodziny, więc wszystko spadło na moją głowę, poczynając od zakupów, robienia śniadań, obiadów, kolacji, do skomplikowanej obsługi chorej żony. Włącznie z jej karmieniem. Jeżdżę z nią na zabiegi, drogo kosztują a poprawy nie widzę, ale cóż ja biedny poradzę? Oglądam w Teletopie twoje zapowiedzi herosów. Jest mi bardzo smutno, że nie mogę w nich uczestniczyć. Czytam twoje książki, internetowe publikacje, akurat mam czas na to. Czytając choć przez chwilę mogę znaleźć się w naszej, rock’n’rollowej epoce, świecie w którym chciałbym być do końca swoich dni. Jak możesz nagraj mi na płycie DVD koncerty z twoich spotkań. Będę ci bardzo wdzięczny”.

Franciszek Walicki
Współczując Januszowi, by mu zadośćuczynić sukcesywnie nagrywam koncerty z moich Herosów. Jedynie co mogę dla niego zrobić by ulżyć mu w cierpieniu, to „karmić” go rock’n’rollem. Wiem po sobie, kiedy źle się czuję, kiedy mam chandrę, wtedy dla każdego fana kochającego rock’n’roll – słuchanie - jest jedynym sposobem na przeżycie ciężkich chwil. Janusz żyje nadzieją, że żonie cofnie się ten wylew i któregoś, pięknego dnia będzie mógł czynnie, przychodząc do ARKAD, uczestniczyć w cyklu „Herosi Rock’n’Rolla”. Czy spełnią się jego marzenia? Czas pokaże. W moim jubileuszowym, 100 spotkaniu z cyklu Herosi Rock’n’Rolla w OK TKACZ w dniu 9 lutego 2013 roku, uczestniczył nestor polskiego dziennikarstwa (55 lat pracy) radiowo telewizyjnego, autor wielu publikacji w dziedzinie polskiego (również światowego) rock’n’rolla, redaktor Marek Gaszyński, który w wywiadzie do lokalnych mediów tak się wyraził; - „Przyjechałem tutaj, do waszego klubu TKACZ i zobaczyłem jak miejscowi ludzie troszczą się i przejmują, po pierwsze osobą Marka Karewicza, jego zdrowiem, co rozumiem. Wiem, że w tym mieście spędził końcowe lata okupacji, dzieciństwo, że tu wszystko się w jego życiu zaczęło, to też rozumiem.


Ale co poza tym zauważyłem, że ludzie tutaj szalenie lubią rock’n’roll, że Tomaszów to prawdziwe zagłębie rock’n’rolla. Rock’n’roll, proszę państwa jest archaizmem, jest już czymś zamkniętym, przydrożną kapliczką, muzeum czy wręcz skansenem. Ja właściwie całe swoje życie zawodowe dzieliłem między rock’n’rollem a jazzem. Zaczynałem w Radiostacji Harcerskiej od audycji jazzowych, z czasem, bo taka była koniunktura, rozpowszechniałem rock’n’roll. Dziś wracam do jazzu, rock’n’roll dla mnie już dawno umarł”. Również ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla pan Franciszek Walicki w swojej ostatniej książce Epitafium na śmierć Rock’n’Rolla wydanej w listopadzie 2012 roku, również odniósł się w sposób żałobny do istniejącego od blisko 70 lat stylu, - „Pochylmy głowy.

Zapalmy znicze. Rock and Roll umiera … Żegnam czas rock’n’rolla, epokę, której poświęciłem kilkadziesiąt lat życia. Żegnam świat „fruwających marynarek” i muzykę, która była nie tylko zjawiskiem artystycznym, ale przesłaniem pokolenia. Już w latach 60-tych przejęła na siebie furię decydentów, dotarła do serc i umysłów młodych ludzi na wschód od Łaby i przygotowała pole bitwy, na którym dwadzieścia lat później rozegrały się historyczne wydarzenia. Chciałbym, aby moje wspomnienia dotarły do kilku pokoleń. Aby ludziom „w sile wieku” przypomniały szalone lata ich młodości, a tym, którym nazwiska prekursorów rock’n’rolla kojarzą się z epoką dinozaurów, pozwoliły zrozumieć, że ich ulubiona muzyka, której odkrycie przypisują tylko sobie i swoim idolom, powstała w Polsce za sprawą, „odległych widm przeszłości”, a Wyrobek, Niemen, Korda, Klenczon, Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni i Breakout robili to na długo przed ich urodzeniem”. Choć te dwie wypowiedzi, jakże ważnych postaci w polskim, rock’n’rollowym show businessie lekko się różnią od siebie, to jednak mówią jedno, o śmierci tego stylu. Stylu, który w procesie swego ponad 60 letniego, światowego trwania, ewolucyjnie zniszczył wszelkie totalitaryzmy (faszyzm, nazizm, rasizm i choć nie do końca – również komunizm). To ja, Antoni Malewski, subiektywnie twierdzę, że Rock’n’Roll nie umarł, że żyje. Że ten styl poza piękną linią melodyczną, rytmem, śpiewem to również jest tańcem. Taneczny, rock’n’rollowy krok – jive – tak jak wszystkie kontaktowe tańce (tango, walc, fokstrot czy boogie woogie) przetrwają wieki. Przetrwa również rock’n’roll, o czym świadczyć mogą spotkania w cyklu „Herosi Rock’n’Rolla” i osoby, które w nich uczestniczą, których wspominam w zamieszczonych felietonach na portalu nasz tomaszow jak na przykład osobę, bohatera niniejszego felietonu, Janusza Dębowskiego.

Januszu przyjacielu, pokój Twojej duszy.
Antoni Malewski


Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz