poniedziałek, 4 lipca 2016

Wszystko jest w naszych rękach - ze zwycięzcami 20-go notowania Listy Przebojów Polisz Czart: wokalistą Szymonem Pollakiem i gitarzystą Tomkiem Olewnikiem rozmawia Sławek Orwat

- Na początek przyjmijcie spóźnione życzenia urodzinowe. 3-go czerwca Szymon ukończył 25 lat, Tomek natomiast życzenia z okazji 30-tych urodzin przyjmował stosunkowo niedawno - 2-go lipca. Działo się to wszystko dokładnie podczas głosowania na naszą listę przebojów i tuż po emisji radiowej jej wyników. Traktujecie ten wasz sukces na Liście Polisz Czart trochę jak nieoczekiwany prezent urodzinowy?

Szymon: Bardzo dziękuję za życzenia. Konkurencja była niesamowita, ale byłem dobrej myśli :D

Tomek: Oczywiście, że tak. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiego wyniku. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy oddali na nas swój głos. Pamiętam, że obiecałem - jeśli dostaniemy się do pierwszej 50-tki - rozlosować wśród głosujących nagrodę w postaci mikrofalówki z funkcją zamrażania... Gdzie ja teraz dostanę takie cudo?

- 11 marca pojawiła się na moim profilu FB następująca wiadomość: "Dobry Wieczór Panie Sławku! Nagrałem jakiś czas z temu z kolegą piosenkę i zależy nam na Pańskiej opinii. Z wyrazami szacunku Szymon Pollak". Dziś ta piosenka jest naszym numerem 1. Co czujesz?

Szymon: Teraz wiem co czują matki, kiedy wysyłają swoje dzieci na Konkurs Małej Miss w podstawówce. Jestem szczęśliwy, że przypadła do gustu tylu ludziom.
  
- Po utalentowanej parze nastolatków z Chicago Caroline Baran - wokal i Daniel Jonak - gitara jesteście drugim tego typu duetem, jaki zdobył szczyt naszej listy. Duet to wprawdzie jeszcze nie zespół, ale na pewno jest to taki podmiot artystyczny, w którym ktoś odpowiada za tekst, ktoś komponuje i ktoś pracuje nad aranżacją. Jak wygląda to u was?

Daniel Jonak i Caroline Baran z Chicago

Tomek: Szymon jest moim przyjacielem i jest wspaniałym kreatywnym artystą, który ma milion pomysłów na minutę. Wspólnie napisaliśmy kilka tekstów i zaaranżowaliśmy wiele jego kompozycji. Wspaniale nam się współpracowało w studio przy nagrywaniu piosenki "World Without Lines". Znaczna większość tekstów wyszła spod pióra Szymona. Moim zadaniem było zagrać to na gitarze i ewentualnie zaśpiewać co nieco. Szymon jest bardzo mocno przekonany do swoich pomysłów i ciężko jest zmienić jego koncepcje, dlatego staram się podążać za jego wskazówkami. Myślę, że uzupełniamy się nawzajem, często próbujemy coś zmienić i raczej razem dochodzimy do właściwych konkluzji. Oczywiście zdarzało się, że swoje pomysły musiałem wmuszać mu na siłę z mniejszym lub większym sukcesem.

Szymon: Tak jak wspomniał już Tomek, czasami piszemy razem tekst i muzykę, czasami aranżujemy moje piosenki. Tomek ma duże wyczucie, jednak długo musieliśmy uczyć się wzajemnego zaufania – tego żeby przełamać się nawzajem do swoich pomysłów.

- Kiedy po raz pierwszy zapragnąłeś zostać muzykiem?

Szymon: Jako dziecko nigdy nie planowałem, by zostać muzykiem. Jednak moja Mama od czasu do czasu powtarza historię, że jako dziecko w sobotnie ranki wychodziłem na balkon (mieszkam w bloku), stawałem na kotle do gotowania przetworów i śpiewałem La Bambe z nieco zmienionym tekstem. Wówczas chciałem być paleontologiem, archeologiem, a w ostateczności biologiem, ale takim który biega po dżungli i odkrywa nowe gatunki owadów (śmiech). Moja przygoda ze śpiewaniem zaczęła się kiedy miałem może 5-6 lat. Wtedy to zacząłem sobie podśpiewywać piosenki z bajek. Pamiętam taką piosenkę o Szczurze Archibaldzie i moją ulubioną, a śpiewaną przez Andrzeja Zauchę piosenkę z „Gumisiów”. Mobilizował mnie do tego tata, który w młodości śpiewał. Niemałą rolę w moim rozwoju odegrał mój starszy brat Konrad, do którego mam ogromny szacunek. Czasem pozwalał mi słuchać swoich płyt. Były to przeboje z lat 60-tych i 70-tych - Ritchie Valens, Elvis, Neil Sedaka, Paul Anka, Beach Boys, a nieco później The Beatles. Nie znałem wtedy jeszcze angielskiego, więc tekstów uczyłem się fonetycznie.


- Czy to był ten moment, który zaważył na twojej miłości do piosenek z "tamtych lat"? Maile od twojego "elektoratu" zawierały m.in. "Biały Krzyż" Czerwonych Gitar oraz "Wspomnienie" Czesława Niemena. Oczywiście, nie trafiły ona na naszą listę z uwagi na czas ich powstania, ale za to zrobiły totalną rewolucję na naszej liście wszech czasów, która - nie ukrywam - ostatnimi laty pokryła się dość grubą warstwą kurzu i chyba już czas odświeżyć jej notowanie. Krzysztof Klenczon to chyba twoja największa miłość?

Szymon: Krzysztof Klenczon to dla mnie inspirująca postać. Trochę binarna – z jednej strony słychać w jego głosie stanowczość, a z drugiej, że miał osobowość bardzo romantyczną. Tak zawsze Go sobie wyobrażałem. Podziwiałem Go. Pamiętam kiedy jako dziecko słuchałem piosenek Klenczona i zapytałem Ojca dlaczego K.K. nie występuje w TV, przecież ma takie super piosenki. Wtedy Tata powiedział mi co miało miejsce, popłakałem się.


- Pamiętasz swoje pierwsze sukcesy jako muzyka?

Szymon: W szkole podstawowej brałem udział w kilku festiwalach, a kilka z nich udało mi się nawet wygrać, chociaż konkurowanie z innymi 10-latkami nie było proste! Byłem w 3 klasie, zaśpiewałem a capella "Sen o Warszawie" i wygrałem... pustą kasetę. Mam ją do dziś w szufladzie biurka. Następnie śpiewałem w szkolnym trio, a później w kwartecie. Był to okres, który bardzo, bardzo miło wspominam i lubię do niego wracać pamięcią. Pamiętam też stres przed tymi występami. Kiedy byłem w 4 klasie, mama kupiła mi płytę Czerwonych Gitar. Do dziś piosenki Klenczona i Krajewskiego należą do moich ulubionych. Następnie przyszło gimnazjum. Przez pierwsze 2 lata nie zajmowałem się śpiewem, a kiedy już chciałem, to pamiętam gorącą krew pulsującą z frustracji w moich uszach! Nie panowałem nad swoim głosem, zaczęła się mutacja. W ostatniej klasie gimnazjum kupiłem też pierwszą gitarę akustyczną. Dlaczego? Żeby poderwać dziewczynę (śmiech) Niestety, nie udało się, ale gitara została. Nigdy nie miałem cierpliwości, żeby przysiąść i dobrze nauczyć się grać.

- Ukończyłeś szkołę muzyczną?

Szymon: Szkoła średnia to prestiżowe :D w moim regionie I LO im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu. Tu już nie było tak łatwo. Równolegle zapisałem się do szkoły muzycznej drugiego stopnia na śpiew klasyczny. Szybko okazało się jednak, że nie jest to dla mnie. Miałem problemy ze śluzówką, a podczas śpiewu leciały mi łzy. Szybko zniechęciłem się, a śpiew klasyczny uznałem za relikt poprzedniej epoki, kiedy to ważne było, aby ktoś, kto siedzi na końcu sali usłyszał wokalistę, nawet jeśli nie zrozumiał ani słowa. Przeniosłem się do klasy kontrabasu. Z perspektywy czasu to chyba one miały na mnie największy wpływ. Kontrabas nie ma progów więc miejsce dźwięków lokalizuje się ze słuchu. Poznałem tam wiele wspaniałych osób z którymi utrzymuje kontakt do dziś, między innymi mojego przyjaciela Krzysztofa Rajczaka - świetnego skrzypka. Gdy miałem 17 lat, napisałem pierwszą piosenkę. Kolejną napisałem z kolegą - multiinstrumentalistą i zawodowym kontrabasistą Piotrkiem Mocarskim. Później było już z górki. Wracając do twojego pytania, to szkoły muzycznej nigdy nie ukończyłem, ale nabyłem tam wiedzę i sam zacząłem poszukiwać. Dyrektorzy zarówno mojego liceum jak i szkoły muzycznej, czyli prof. Krzysztof Śledziński oraz prof. Józef Henke to postacie absolutnie będące pedagogami z powołania, przez co mieli na mnie ogromny wpływ, dostrzegali potencjał, wymagali, ale również pomagali, za to ich cenię i nie zapomnę do końca życia.

- Dlaczego wybrałeś studia prawnicze?

Szymon: Dlatego, bo nigdy wcześniej nie byłem prawnikiem :D Prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu wybrałem głównie przez przypadek, gdyż byłem w klasie biologiczno-chemicznej, a rozszerzoną maturę z chemii zdałem na 85%. Obecnie odbywam aplikację notarialną.

- Marek Grechuta z wykształcenia był architektem, ale w naszej pamięci zapisał się jako genialny muzyk. Nie myślisz, aby postąpić podobnie i na poważnie zająć się muzyką pomimo możliwości pracy w zawodzie, który jest marzeniem tysięcy młodych ludzi?

Szymon: Czas pokaże. Jestem dopiero na pierwszym roku aplikacji, także droga przede mną jest długa i kręta. Notariusz wykonuje bardzo trudny i odpowiedzialny zawód, wymagający ogromnej wiedzy i doświadczenia. Minie sporo czasu zanim je nabędę. To chyba najtrudniejsze pytanie w całym secie. Mam nadzieje, że wszystko dobrze się rozwiąże.

- Jak spotkałeś Tomka?

Szymon: Na pierwszym roku przez przypadek trafiłem do jednego z wielu małych klubików na toruńskiej starówce. Różnił się od innych. Były tam instrumenty i jak się okazało organizowano tam jam session. Usłyszałem tam gościa grającego na pianinie "Easy (Like Sunday Morning)", później jeszcze grał na gitarze. Uśmiechnięty człowiek, zazdrościłem mu umiejętności. W końcu przyszła kolej na mnie. Nieudolnie grałem swoje piosenki, a najbardziej utalentowany gościu w klubie bił mi najgłośniej brawo!


W tym czasie byłem wokalistą nieistniejącego już - głownie z przyczyn logistycznych -  zespołu BezNazwisk: w składzie Krzysztof Rajczak - skrzypce wokal i Maciej Brejecki - gitara wokal. Cztery lata po tym wydarzeniu postanowiłem założyć nowy zespół. Od razu pomyślałem o człowieku z tego klubu! Niestety, nawet nie wiedziałem jak ma na imię. Szukałem go po barach, klubach, pałętałem się przez wiele wieczorów. Ktoś podpowiedział mi że mówią na niego Clapton - słuchając "World Without Lines" domyślisz się pewnie dlaczego. W końcu napisałem ogłoszenie wyprofilowane totalnie pod Tomka, a on na drugi dzień się odezwał. Obecnie wspólnie pracujemy, napisaliśmy kilka tekstów, kilka piosenek i podrasowaliśmy te napisane przeze mnie. Co prawda w pewnym momencie Tomek postanowił grać bluesa i zrezygnował ze współpracy ze mną, ale wierciłem mu głowę tak długo, że w końcu doszedł do słusznych wniosków (śmiech). To niesamowicie utalentowany gitarzysta, o niespotykanym feelingu i ciepłym donośnym głosie, a osobiście mój przyjaciel.

- Opowiedz coś więcej o naszym numerze 1.

Szymon: "World Without Lines" ma dla nie bardzo osobisty charakter. Napisałem ją, kiedy bliska mi osoba opuściła Polskę. Chciałem dodać jej sił, ale niestety podobnie jak było to z gitarą (śmiech), znów źle odczytałem intencje. Piosenka jednak została. Napisałem ją w nocy przed bardzo ważnym egzaminem, który na szczęście zdałem. To historia, którą każdy może interpretować na swój sposób, jest w niej nadzieja i powitania na lotnisku...


- Nie uważasz, że właśnie z tego powodu może być ona bardzo bliska wszystkim imigrantom, wśród których wielu to właśnie słuchacze Polisz Czart?

Szymon: Rzeczywiście, jeśli spojrzeć na nią z perspektywy kogoś kto wyjechał z ukochanego kraju to taka interpretacja ma sens. Pewnie nie raz widzieli zapłakane oczy bliskich, kiedy czekali na lotnisku.

- Od kiedy muzyka pojawiła się w twoim życiu Tomku?

Tomek: Muzyka od zawsze była obecna w moim domu rodzinnym, gdzie wraz z rodzicami i bratem urządzaliśmy sobie potańcówki do hitów Jasona Donovana i The Scorpions. To właśnie od ojca jako kilku letni chłopiec dostałem w prezencie kasetę The Beatles Yellow Submarine, którą niestety szybko odłożyłem na półkę. Wtedy Michael Jackson był moim idolem i to właśnie do jego piosenek zamknięty w pokoju dawałem pierwsze występy.


- Z tego co wiem, to ty także zdecydowałeś się zostać imigrantem. Kiedy i dlaczego trafiłeś do Anglii?

Tomek: Do szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum uczęszczałem w Toruniu. Do Anglii natomiast wybrałem się na studia. Wyjechałem tam ze swoją ówczesną dziewczyną tuż po maturze w 2005 roku. O dalszej edukacji szybko zapomniałem, gdy tylko zacząłem być samowystarczalny. Zostałem tam 6 długich lat i większość czasu spędziłem jako montażysta konstrukcji stalowych pracując na wielu ciekawych obiektach m.in. Terminal 5 na lotnisku Heathrow czy stadion olimpijski w Londynie.

- Pamiętasz więc zapewne tragiczną datę 7 lipca 2005, kiedy to w porannych godzinach szczytu trzy eksplozje w metrze i jedna w autobusie spowodowały śmierć aż 52 osób i kompletnie sparaliżowały życie w centrum Londynu? Gdzie wówczas znajdowałeś się?

Tomek: Wtedy jeszcze byłem w Polsce. Do Anglii przyjechałem kilka tygodni po tym tragicznym zdarzeniu. Gdy trafiłem do Londynu do pracy, był już rok 2006, ale napięcie w środkach transportu publicznego było doskonale odczuwalne. Zwłaszcza, gdy do wagonu wsiadała osoba z turbanem na głowie... ludzie z pewnym niepokojem zerkali na siebie w nadziei, że ich żadne nieszczęście nie spotka. Wydaje mi się, że mieszkańcy potrzebowali kilku lat aby zapomnieć o tej tragedii.

- Kiedy w twoje ręce po raz pierwszy trafiła gitara?

Tomek: Moje gusta muzyczne zmieniały się wraz z wiekiem. Na początku był Michael Jackson potem kuzyn zaraził mnie muzyką rave i drum and bass. Potem była moda na polski rap, aż któregoś dnia na jednym z kanałów muzycznych usłyszałem piosenkę "Freak On A Leash" zespołu Korn. To od tego momentu chciałem nauczyć się grać na gitarze i zapomniałem co to hip hop. Dostałem pierwszą radziecką gitarę akustyczną, potem wujek sprezentował mi gitarę elektryczną i wziąłem się ostro do nauki ciężkich riffów. To w Anglii za sprawą mojego przyjaciela, który pożyczył mi DVD z występem Stevie'go Ray Vaughna, polubiłem bluesa. Byłem pod wielkim wrażeniem umiejętności tego gitarzysty. Z czasem zacząłem szukać inspiracji w muzyce akustycznej i to wtedy zachwycałem się genialnym albumem Erica Claptona Unplugged. Od tamtej pory szukałem już tylko głębiej w historii tego pięknego gatunku. Natrafiłem na prekursorów t.j. Robert Johnson, Blind Willie McTell, Big Bill Broonzy i Blind Blake i zacząłem studiować i uczyć się ich utworów.


Mark "Bestia" Olbrich (fot. Tomasz Woźniak)
- "Blues nie jest sztuką komplikowania. To jest muzyka uczucia i dlatego do dziś niszczą się kariery wielu muzyków, którzy chcą się do tego podłączyć z boku - mimo, że technicznie super duper. W Anglii i Ameryce jest wielu takich, którzy poszli w technikę i guzik dziś z tego mają. To wtedy dowiedziałem się, że blues nie jest muzyką, tylko przekazem w sposób muzyczny tego, co grającemu siedzi w duszy i w głowie. Dopóki tego nie złapiesz, to nie masz pojęcia, czym jest blues. To są słowa, jakie powiedział mi podczas wywiadu od dziesięcioleci mieszkający w Londynie znany polski bluesman Mark "Bestia" Olbrich. Czy ty podobnie pojmujesz ten rodzaj muzyki?

Tomek: Dla mnie blues to wolność, skrajne uczucia, wielkie emocje I wspaniała zabawa. Ta muzyka od samego początku trafiła prosto do mojego serca. W swojej formie rzeczywiście nie jest skomplikowana, ale jak słusznie Mark Olbrich powiedział jest to swoisty pomost pomiędzy naszymi emocjami, a słuchaczem. To przez te często trzy dźwięki i kilka prostych słów oddajemy to, co niejedna wielostronicowa książka w sobie zawiera za każdym razem przeżywając na nowo emocje w nich zawarte.

- Jak wspominasz swoje pierwsze spotkanie z Szymonem?

Tomek: Do Polski wróciłem w 2011 roku i szybko natrafiłem na klub w którym codziennie odbywały się jam session. Instrumenty czekały na chętnych na małej scenie w małej i obskurnej piwnicy mieszczącej się na toruńskiej starówce. To właśnie tutaj poznałem Szymona. Doskonale pamiętam jak zachwycił mnie swoimi utworami, które tamtego wieczoru wykonywał samemu dla garstki stałych bywalców klubu. Pogadaliśmy chwilę i tyle go widziałem. Minęło wiele miesięcy, gdy odpowiedziałem na jego ogłoszenie, w którym szukał gitarzysty do akustycznego projektu. Wtedy nie wiedziałem, że to właśnie on jest autorem tego ogłoszenia. Od tamtej pory widujemy się dość regularnie. Choć już raz opuściłem jego skład, to nie zamierzam robić tego ponownie.


- Czym zajmujesz się jako muzyk poza graniem z Szymonem?

Tomek: Moje muzyczna przygoda to rzeczywiście nie tylko wspólne granie z Szymonem. Jestem także gitarzystą i drugim wokalistą zespołu Blues Szwagiers oraz co jakiś czas występuję solo lub w duecie, gdzie prezentuję publiczności swoje kompozycje, które oscylują wokół country bluesa, ragtime'u i muzyki bluegrass. Piszę także teksty i trochę komponuję. Wciąż marzy mi się skompletowanie akustycznego zespołu rodem z Nowego Orleanu.


- Na fan page zespołu Blues Szwagiers można znaleźć następujące drzewo genealogiczne: "Nasz teść - Blues. „Równy” gość. Ma głowę na karku. Można z nim wypić i pogadać. Wysłuchać mądrych rad. Nasza teściowa - Jazz. Wredna i upierdliwa baba. Strasznie męcząca. Na trzeźwo nie można jej słuchać i na dłuższą metę nie do zniesienia. Musimy ich pochwalić, że dobrze wychowali swoje córki: Country, Folk i Rock. Z nimi dzielimy nasze życia i łoża. Póki co nie zanosi się na rozwód". Jak udaje ci się godzić pracę w zespole ze współpracą z Szymonem i poruszać się w tak wielu stylistykach jednocześnie?

Tomek: Z Blues Szwagiers realizuję to, co wielu nazwałoby rockandrollowym stylem życia. Nasze próby często przemieniają się w spotkania towarzyskie pełne głupkowatych żartów i sytuacji. Gram ze wspaniałymi ludźmi muzykę skoczną, do tańca, pełną radości z życia. Dajemy radość innym i czerpiemy z tego pełnymi garściami. Mamy dużo dystansu do tego, co robimy, a nasze występy są pełne energii. Świetnie się przy tym bawię i mam okazję spotkać się z grupą moich szalonych przyjaciół. Chłopacy mają żony, ustabilizowane życie, więc nic dziwnego, że nasze spotkania mają charakter towarzyski. Z tego powodu zostaje mi wiele czasu wolnego. Nie zamykam się na inne gatunki muzyczne, więc z wielką chęcią uczęszczam na cotygodniowe próby z Szymonem. Bardzo lubię taki rodzaj muzyki pełnej nostalgii i tęsknoty, więc jest to dla mnie czysta przyjemność współtworzyć ten duet.

Ostatni kujawski zwycięzca Polisz Czart - toruńska grupa Emoticase - marzec 2014
Moja wizyta w Toruniu 2013
- W marcu minęły dwa lata, jak po raz ostatni na liście Polisz Czart zwyciężył wykonawca z Kujaw. Była to toruńska grupa Emoticase. Wcześniej numerem jeden był także zespół GoodWay z Lisewa. Trzeba przyznać, że w trójkącie: Toruń - Bydgoszcz - Inowrocław można znaleźć wyjątkowo dużą liczbę utalentowanych muzyków. Jak myślicie, gdzie należy upatrywać przyczyn tego zjawiska? 

Tomek: Ciężko mi znaleźć odpowiedź na to pytanie... Mnie osobiście Toruń inspiruje. Uwielbiam tutejszą architekturę i wielowiekową historię. Bywam na starówce bardzo często, ale za każdym razem odkrywam jej piękno na nowo. Nie warto poprzestawać na tym, co się widzi na poziomie naszego wzroku, koniecznie trzeba zadrzeć nosa do góry, by odkryć drugi piękny świat, jaki się kryje wysoko na zabytkowych fasadach budynków.

Szymon: Myślę, że to kwestia przypadku. Nie uważam, żeby miało to jakieś szczególne znaczenie. Możliwe też że ma tu miejsce efekt łańcuchowy, sukces jednej osoby mobilizuje kolejne do działania, otwiera oczy i daje kopa.

- W prywatnej rozmowie, wspomniałeś Szymonie, że posiadasz kilka nienagranych jeszcze kompozycji, które w przyszłości mogłyby być kolejnymi propozycjami do naszej listy. Czy są to utwory stylistycznie podobne do "World Without Lines", czy też zamierzasz nas zaskoczyć?

Szymon: Hmm na pewno będą to melodyczne utwory, reszta zależeć będzie od rodzaju aranżacji. Myślę, że wkrótce wszystko się wyklaruje :D


- Jakie macie plany artystyczne? Co najbardziej chcielibyście osiągnąć jako duet Szymon Pollak / Tomasz Olewnik: nagrać album, zdobyć Fryderyka, wystąpić w Opolu, czy może coś zupełnie innego jest waszym największym marzeniem?

Tomek: Jak już wcześniej wspomniałem, chciałbym grać w zespole rodem z Nowego Orleanu. Z Szymonem natomiast chciałbym nagrać płytę (i to nie jedną), która - jak sądzę - ma szansę odnieść spory sukces. Wierzę w jego piosenki i niejednokrotnie przekonałem się o ich wspaniałości. Lubię z nim współpracować i współtworzyć i jest to bardzo absorbujący proces. Myślę, że nasz duet ma spory potencjał i chciałbym się o tym przekonać na własnej skórze. Wszystko jest w naszych rękach.

Szymon: Chciałbym zagrać jeszcze w tym roku kilka koncertów. W planach mamy wizytę w studiu i być może jakiś skromny klip. Wytyczanie sobie bardzo odległych i nierealnych na tym etapie celów jest trochę bezsensowne. Moim marzeniem jest dobrze zrealizowany koncert zarejestrowany w formie live session.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz