sobota, 21 listopada 2015

Jesienne łąki pełne są kwiatów - z muzykami wrocławskiej grupy Katedra, której debiutancki album lada dzień pojawi się na sklepowych półkach, rozmawia Sławek Orwat

fot. Sebastian Siepietowski
Sławek: Czy, kiedy zakładaliście wasz zespół, mieliście dokładnie takie wyobrażenie o jego obliczu, jakie ma on teraz? Wszystko było zaplanowane, czy też ewoluowaliście w sposób spontaniczny i niekontrolowany?

Jim: Myślę, że na początku założenie było trochę inne, było bardzo spontaniczne. W sumie nie do końca wiedzieliśmy, co chcemy robić, ale na pewno to czuliśmy i dalej czujemy. To się nie zmieniło, ale stylistyka zespołu nieco ewoluowała, przybrała jakąś bardziej konkretną formę, którą nazwaliśmy psychodelicznym big-bitem. I to właśnie chcemy na naszym pierwszym longplayu zaprezentować słuchaczom.

Fryderyk: Tak na dobrą sprawę pierwsze koncerty nie miały żadnej formy. Maciek (Jim) brał jakiś metalowy pręt i uderzał nim po basie, ja robiłem sprzężenia na gitarze...

"Astma" - jedna z wczesnych kompozycji Katedry

Katedra w składzie z 14.09.2009 z Karoliną Synowiec na perkusji  po koncercie we wrocławskim klubie Liverpool                    (fot. Sławek Orwat)
Michał:  Perkusista jadł chipsy...

Mój pierwszy wywiad z Fryderykiem Nguyenem - rok 2012
Fryderyk: Perkusista jadł chipsy, a Michał grał na klawiszach Casio i było naprawdę nieźle. Myślę, że od pewnego czasu bardziej istotne stało się dla nas nie to, żeby nasze utwory były dziwne, ale żeby były dobre.

Paweł: Ja byłem w składzie założycielskim, tylko że ze składu założycielskiego uciekłem i wróciłem później.

Michał:  Byłeś muzykiem... sesyjnym (śmiech).

Paweł: Ja – Drygas, robiłem wtedy za muzyka sesyjnego, więc o początkach mało mogę powiedzieć, ale Michał może powiedzieć więcej.

Michał:  Co ja mogę powiedzieć? Już wszystko zostało powiedziane. Grałem na klawiszach Casio (śmiech), podłączałem do pieca, i brzmiało tak źle, że aż dobrze (śmiech).

20-toletni Fryderyk (fot. S. Orwat)
Fryderyk: Prawie jak Hammondy!

Michał:  Tak, trochę się już wtedy czułem jak Jon Lord. To było naprawdę piękne, ale tamte próby wyglądały inaczej niż teraz. Wtedy było trochę więcej... mistyczności.

(wszyscy – śmiech)

Michał:  Serio. Czasem graliśmy utwory, które, nie do końca wiedzieliśmy, kiedy się skończą, jak wchodziliśmy w jakieś dziwne fazy. Oczywiście nie musieliśmy się jakoś tam dopalać. To wychodziło po prostu z nas, ze słuchania Floydów, Crimsonów itd. Teraz bardziej nastawiamy się, jak to Fryderyk powiedział, na granie niekoniecznie czegoś dziwnego, czegoś, co słuchacz będzie mógł zrozumieć dopiero za dwudziestym przesłuchaniem, ale czegoś, co jest spójniejsze. Bardziej chcemy grać dla ludzi, myślę.

14.092011 wrocławski klub Od Zmierzchu do Świtu

Koncert Katedry we wrocławskim klubie Madness z 26.08.2012 (fot. Sławek Orwat)  
Koncert w klubie Madness 26.08.2012 (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Jaki utwór z okresu początkowego dziś uważacie za swój sztandarowy, charakterystyczny, taki który utorował wam drogę?

Paweł: “Sex, Drugs and Rock N’Roll” (śmiech).

Fryderyk: Wiesz, jest dużo „hitów” pierwszego okresu twórczości Katedry. Trudno powiedzieć, który był najważniejszy...

Sławek: Chodzi mi o taki, który był waszym punktem wyjścia i wyznaczał kierunek.

Michał Zasłona Madness 26.08.2012 (fot. S. Orwat)
Fryderyk: Było kilka takich utworów. Zaczęliśmy od piosenek w stylu „Nie rób scen, kochanie”, które w sumie w pewnym sensie przypominają nasz obecny styl, bardziej big-bitowy. Później przyszły utwory bardziej dziwne. Był taki utwór „Kat Edra” o kacie, który miał na imię Edra.

Sławek: To już jest trzeci Kat po tym, który założył Luczyk i...

Fryderyk: Nie, to zdecydowanie inny kat. To był kat, który miał na imię Edra. To był taki kat, który tak zanurzył się w śmierci, że nawet nie zauważył, kiedy... sam umarł. Taka to była historia, jeden z pierwszych utworów.

Sławek: „Na celowniku” nie był przypadkiem jednym z pierwszych?

Fryderyk: Nie, nie, „Na celowniku” to był utwór, który gdzieś tam wykonywałem w swoich poprzednich projektach, potem Katedra przez chwilę też go wykonywała, ale zrezygnowaliśmy. To nie był dobry pomysł.

Katedra "Na celowniku" 17.10.2010

Moje pierwsze wspólne zdjęcie z Katedrą tuż po koncercie we wrocławskim klubie Madness z 26.08.2012
Sławek: Ale na waszej pierwszej EP-ce jednak istnieje.

Fryderyk: Tak, istnieje, istniał... A tak poza tym to było jeszcze parę innych utworów jak „Strach i pragnienie”, ale w sumie taką kwintesencją pierwszego okresu Katedry jest utwór „Czarna dama”, w którym był cytat z klasycznego utworu „Romance d'Amour” na gitarze, później było to walenie prętem metalowym w bas... To była kwintesencja ówczesnych koncertów.

Jim: Ale właśnie takim ważnym utworem jest wspomniany „Strach i pragnienie”, dlatego że on przetrwał i to jest najważniejsze. Będzie też na płycie, którą właśnie nagraliśmy. Powstał w tych najwcześniejszych dziejach Katedry, u zarania. Ja znalazłem tłumaczenie tekstu Leonarda Da Vinci gdzieś w podręczniku podczas lekcji i powiedziałem do Fryderyka: „fajny tekst”, on napisał do tego muzykę i spontanicznie powstał kawałek. I on został, przetrwał te wszystkie dziwne fazy, był już nagrany chyba w dwóch wersjach i będzie. Cały czas jest z nami, to jest ważne.

Sławek: Myślę, że Leonardo da Vinci byłby z Was dumny.

Paweł: W grobie się przewraca.


Katedra - Akademicki Rock (fot. Jakub Adamiec)
Sławek: Macie dopiero 23 lata. 2 lata więcej ma perkusista, trochę mniej ma jedna z dziewcząt, które jeszcze nie miały szansy się wypowiedzieć, gdyż dotarły do zespołu trochę później. Jesteście w takim wieku, w którym niektórzy dopiero zaczynają zakładać pierwsze kapele. Wy już jakiś czas temu obchodziliście 5-lecie. Czy istnieje dysproporcja pomiędzy już dość pokaźnym stażem zespołu, a wiekiem, który jednak chyba nie pozwala tak do końca czuć się zespołem w pełni dojrzałym? Czujecie że wszystko jeszcze przed wami?

Paweł Drygas - perkusja
Fryderyk: Oczywiście, że to jest początek, bo dopiero wydajemy swój pierwszy długogrający album. Powiedzmy, że na pewno jesteśmy dużo bardziej doświadczeni niż wtedy, kiedy zaczynaliśmy i gdzieś tam opieramy się na tych wszystkich naszych przejściach jako zespół i że możemy z tego czerpać, natomiast wiele jeszcze jest przed nami i wiele chcemy jeszcze zrobić, a to wymaga wielu godzin ćwiczeń.

Sławek: Mieliście jakieś trudne chwile przez te pięć lat, jakieś kryzysy, wzloty, upadki, czy też wszystko szło jednostajnie?

Fryderyk: Największym kryzysem był przez moment brak człowieka, który siedziałby za perkusją, i to był nasz największy problem. Wtedy wrócił Paweł.

Sławek: Pojawił się we właściwym momencie?

Fryderyk: We właściwym momencie, we właściwym zespole i to dzięki temu, że on wrócił do nas, to, powiedzmy, ruszyliśmy tak bardziej z kopyta.


Katedra w korytarzach Must Be The Music (fot. Sławek Orwat)
Jim (bas) oddaje się rozmyslaniom (fot. S. Orwat)
Sławek: Wasze istnienie można podzielić na dwa okresy - przedtelewizyjny i potelewizyjny. Niezależnie od tego jak dziś oceniacie wasz występ w finale Must Be The Music, to musicie przyznać, że jednak staliście się dzięki niemu rozpoznawalni. Zmieniło się wtedy dużo w waszym życiu, czy tak naprawdę nic się nie stało?

Michał: No, cóż. Wydaje mi się, że to, że ktoś nas docenił w telewizji, że jednak osoby takie jak Kora, jak Adam Sztaba i..

Fryderyk: Ela Zapendowska!

Jim: Wojtek Łozowski (śmiech).

Michał:  To nam dodało skrzydeł i trochę chyba wzrosło nasze poczucie własnej wartości i zyskaliśmy więcej motywacji do działania. Myślę, że to jest główny benefit tego wszystkiego. Wiadomo, że są różne pozytywne efekty tego, że byliśmy w telewizji. Graliśmy więcej koncertów itd., ale wiemy też, że przed nami jest dużo pracy i to dzięki niej, a nie trzem występom w telewizji, tak naprawdę, może coś osiągniemy.


Nerwowe oczekiwanie na występ podczas castingu w MBTM (fot. S. Orwat)
Jim: Dzięki występowi w telewizji zaczęliśmy się też bawić trochę formą naszych utworów. Bo jeżeli mówimy o tym etapie przedtelewizyjnym, to zazwyczaj te utwory były długie, a ich forma naprawdę bujna, rozkwitała. Nawet czasem nie wiedzieliśmy, kiedy utwór się skończy, a tu przychodzimy do telewizji i utwór musi mieć 2:15, i co? Nie mamy takiego żadnego. I nagle, utwór który miał 7 minut, skróciliśmy do 2:15, i dało się. Pojęliśmy to, że hit radiowy czy telewizyjny musi być po prostu krótki, chwytliwy i była to dla nas szkoła. Na nadchodzącym albumie nasze utwory są już krótsze i na pewno bardziej radiowe.


Terka Grabiec i Kasia Radoń zadebiutowały z Katedrą podczas półfinału Must Be he Music i dokładnie na kilka godzin przed ich występem powstała ta fotografia
Fryderyk i Paweł przed występem w MBTM
Sławek: Podczas Must Be The Music nastąpił dla Katedry bardzo ważny moment. Byłem wtedy razem z wami i dokładnie go pamiętam. Gdy przyjechaliśmy wspólnie jeszcze na casting, byliście we czwórkę. W półfinale pojawiliście się już w szóstkę. Dziewczyny, jak odebrałyście to, że po raz pierwszy wchodzicie do zespołu i od razu występujecie w telewizji?

Kasia: To było niesamowite. Pamiętam, że byłam wtedy zaskoczona i podziękowałam chłopakom po tym występie. Podziękowałyśmy obie z Tereską za to, że w nas tak uwierzyli, że chcieli rzeczywiście się z nami zaprezentować w telewizji, bo nie wiadomo było, czy na przykład nie odstawimy im tam jakiegoś fałszu, lekko mówiąc.

Teresa: To wszystko było takie szybkie, bo tak naprawdę zdążyłyśmy wcześniej z chłopakami wystąpić dwa razy na jakimś konkursie...

Katarzyna Radoń i Teresa Grabiec (fot. Sławek Orwat)

Terka i Kasia tuż przed swoim debiutem
Kasia: Akademicki Rock.

Teresa: Ano właśnie, Akademicki Rock, a potem to już od razu było Must Be The Music i to był szok, ale na pewno i bardzo ciekawe doświadczenie.

Sławek: Czy poza listą przebojów Polisz Czart, którą przez trzy lata prowadziłem, wasze piosenki zaistniały także na innych listach?

Jim: A można podciągnąć Minimax pod listę przebojów? (śmiech)

Sławek:: No nie bardzo, bo jest to jednak wydawnictwo...

Jim: I audycja. Ale byliśmy w Trójce i to u Piotra Kaczkowskiego, więc... będziemy się tym chwalić  (śmiech).

"Kim jesteś?" z Minimax pl6 Piotra Kaczkowskiego

Michał:  Mam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieni po wydaniu naszego albumu. Wydaje nam się, że kilka utworów ma predyspozycję do tego, żeby...

Paweł: Polecieć.

Michał:  Polecieć (śmiech).

Sławek: Na wspomnianej liście wasze piosenki bez internetowej agitacji z waszej strony podobały się i prawie zawsze były w czołówce. Co ciekawe, pomijając wasz sztandarowy kawałek „Kim jesteś?”, najwyżej notowane były „Na celowniku”, którego już nie chcecie wykonywać i „Nieukryte”, o którym nawet Fryderyk powiedział, że to nie jest najmocniejszy utwór tej EP-ki.

Fryderyk: Powiedziałem po prostu, że to jest najsłabszy utwór na naszej EP-ce.


Siła Katedry tkwi w tym, że to nie jest rylko zespół. To także grupa prawdziwych przyjaciół. Katedra w Krakowie                   (fot. Teresa Grabiec)
fot. Ania Michowska
Sławek: Natomiast tak ambitne i doskonałe pod względem aranżacyjnym utwory jak „Strach i pragnienie” czy  „Jonasz”, nie odnotowały dobrej lokaty. Jaka jest według was recepta na radiowy przebój? 

Paweł: Jakbyśmy to wiedzieli, to wiesz, co by było (śmiech). Te kawałki już królowałyby, jakbyśmy znali przepis na hicior.

Michał:  Bylibyśmy już królami Internetu (śmiech). Ciągle szukamy tego złotego środka, myślę. Zobaczymy co eksperyment, którym jest nasza nowa płyta, przyniesie. Nasze spojrzenie na to też się zmieniło zdecydowanie. Właśnie te kawałki, które tam są, może to będzie akurat to.

Sławek: Zaskoczył mnie Paweł Drygas, powiem szczerze... 

Paweł: Dziękuję (śmiech).

Sławek: Wiem, Paweł że już samym swoim istnieniem możesz zaskakiwać, bo jesteś człowiekiem niekonwencjonalnym, ale tym razem chodzi mi o to, że po raz pierwszy stworzyłeś utwór dla Katedry.

Paweł Drygas (fot. Jakub Adamiec)
Paweł: Nie można powiedzieć, że stworzyłem.

Sławek: Jesteś więc jego twórcą czy współtwórcą?

Paweł: Powiedzmy, że rozpocząłem proces jego tworzenia razem z Fryderykiem. Większa część tekstu jest moja, szczególnie, że tekst miał chyba ostatecznie ze trzy wersje. Jakoś kompozycyjnie te wszystkie pomysły zostały zebrane do kupy. Ogólnie to praca była wspólna, ale udzielam się też tam wokalnie, znaczy... drę koparę.

Sławek: Jest bardzo przebojowy i wróżę mu dużą przyszłość radiową. Przeczuwam wręcz, że możesz już od pierwszego kawałka napisanego dla Katedry stać się bohaterem list przebojów.

Paweł: Dziękujemy bardzo.

Fryderyk: Jest to chyba jeden z bardziej czadowych momentów na naszej płycie i widzimy na koncertach, jak ludzie na niego reagują. To jest taki utwór, w którym najbardziej udaje się nawiązać interakcję z publicznością. Ja coś śpiewam, ludzie odpowiadają itd. Zdarzyło się tak kilka razy na koncertach i na pewno jest to duży potencjał tego kawałka, to że ludzie przy nim mogą sobie przytupywać.


Fryderyk podczas Slot Festival (fot. Łukasz Daczewski)
Jim podczas Slotu (fot. Łukasz Daczewski)
Sławek: Co to jest Polska Scena Vintage? Kiedy narodziła się w twojej głowie i jaki ma wpływ na polski rynek muzyczny?

Fryderyk: Polska Scena Vintage to jest na razie tylko projekt facebookowy. Chodziło o to, że wiele powstaje teraz w Polsce zespołów, które inspirują się stylistyką vintage, tzn. inspirują się dawniejszymi latami, przenoszą to do współczesnych czasów i na swój sposób rozwijają. Chciałem zjednoczyć te sceny, bo wszelkie nurty w muzyce rozrywkowej bardzo często wybuchały ze względu na to, że była pewna grupa zespołów, wykonawców, taka fala, która w pewnym momencie gdzieś tam wypłynęła. Uznałem, że warto nas wszystkich zebrać, żeby zaanimować to środowisko, żebyśmy mogli wymieniać się inspiracjami, zarażać swoją muzyką dalej, nie tylko w tych miastach, w których siedzimy. Okazało się, że jest całkiem duże zainteresowanie, może nie jakieś gigantyczne, bo też Scena nie jest na razie zbyt wielka i zbyt prężnie działająca, natomiast jak na początku musiałem sam pisać do różnych zespołów, czy chcieliby, żeby ich muzyka pojawiała się na tym portalu, tak teraz właściwie co tydzień dostaję wiadomości od różnych wykonawców, czy zamieścimy jakiś kawałek od nich albo informacje o koncertach itd. Powoli więc zaczyna to żyć własnym życiem. Nie wiem, czy nie będę musiał kogoś jeszcze zaangażować, bo może już w pewnym momencie tego nie ogarnę. Na razie daję radę.


Fryderyk w Vintage Records podczas sesji nagraniowej
Sławek: Jak postrzegacie to, co jest na waszym debiutanckim albumie w stosunku do waszych EP-ek? Czy album jest bardziej dopracowany? Kto pracował nad waszym obecnym  brzmieniem?

Fryderyk: Wszyscy pracowali.

Sławek: Słyszę to, co robią Paweł i Michał: Dysponujecie nowym sprzętem, który zupełnie zmienił brzmienie Katedry.

Paweł: Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że wszyscy zainwestowali w sprzęt, każdy coś zmienił.

Michał:  Tak, widać to zwłaszcza na przestrzeni ostatniego półtora roku, że dużo się w tej kwestii zmieniło. Zgadzam się z twierdzeniem któregoś z muzyków, że rzeczywiście instrument również inspiruje. To nie jest tylko to, co ma się w głowie, co usłyszy się w naturze, ale to jest też to, jak zabrzmi instrument, który może nagle wywołać w muzyku jakieś dodatkowe wizje, zupełnie inne odczucia i napędzić do tworzenia nowych dzieł, nowych utworów. Na przykład dla mnie brzmienie jest bardzo ważnym czynnikiem. Zresztą myślę, że moją rolą jest kreowanie brzmienia, zarówno czy to jest tło, czy to jest brzmienie agresywne.


Michał Zasłona na Slocie  (fot. Łukasz Daczewski)
Maciek "Jim" Stępień bas (fot. Ania Michowska)
Sławek: Na czym teraz grasz?

Michał:  Nord Electro 3. Nord to jest już klawisz z wyższej półki, właściwie jedna z najlepszych symulacji Hammonda, z którą może konkurować tylko symulacja samego Hammonda, ale o to też ludzie się spierają – która symulacja jest lepsza. Kiedy go podłączam do Leslie, to brzmi naprawdę świetnie.

Sławek: Paweł, masz nowy zestaw perkusyjny...

Paweł: Inaczej: ja nie mam nowego zestawu perkusyjnego. Ja mam stary zestaw perkusyjny, to znaczy ten, który miałem. Zmieniły się może kwestie strojenia, doszedł mi jeden bębenek, powiem, z lat 60', mój własny, który kupiłem za 90 złotych i odrestaurowałem.

Sławek: Czym różni się jego brzmienie?

Paweł: Mi się zdaje, że te instrumenty wtedy miały duszę, były całkiem inaczej wykonywane, z sercem... Zainwestowałem jeszcze w talerze, które są robione podobnie do tamtych z epoki, a podczas nagrywania albumu dodatkowo miałem dostęp do oryginalnych bębnów z lat 60', które poprzez swoje brzmienie – tak jak Michał wspomniał o brzmieniu swojego instrumentu – też inspirują. Z bębnami jest tak samo. Jak bęben jest nastrojony, jak ma tę duszę, pełne brzmienie, to człowiek momentalnie aż zaczyna grać te wszystkie przejścia, elementy same wychodzą, jak w tamtych latach, takie mam odczucie.


fot. Sebastian Siepietowski
Sławek: Maciek, Ty też masz nowego basa z tego, co wiem.

Jim: Tak, mam nową gitarę z epoki, podobno albo ’88, albo ’78 rocznik, japoński Rickenbacker i jestem bardzo zadowolony z tego brzmienia. Wzmacniacz trochę kontrowersyjnie oceniany, ale że lubię wzbudzać kontrowersje, satysfakcjonuje mnie to (śmiech) i zespół, i słuchaczy. Udzielam się też więcej wokalnie ostatnio.

Sławek: Zaczęło się niewinnie, od „Evviva l’arte!”

Jim: Zaczęło się od „Evviva l’arte!”. Zmusili mnie do tego w zasadzie, a teraz na albumie pojawi się utwór „Wiosna i wino” do słów Kazimierza Wierzyńskiego. Ja bym tego nie nazywał nawet śpiewem. Jest to coś pomiędzy melorecytacją, jakimiś szamańskimi odgłosami, nie wiem, jakimś darciem, krzykiem, trochę powrót do korzeni Katedry, czyli impresjonizmu, trochę Orientu tam się pojawia. Myślę, że to taka wisienka na torcie, coś na pewno oryginalnego, no i też ta poezja, która zawsze była nam bliska.


17.01.2014 - pierwsze spotkanie Fryderyka z Anią Rusowicz, która gościnnie zaśpiewa na debiutanckim albumie Katedry
Fryderyk z rodzicami podczas MBTM
Sławek: Fryderyku, zacząłeś używać smyczka do gitary. Wcześniej w Katedrze tego nie było. Podkreślasz też swoje wietnamskie pochodzenie nowym instrumentem.

Fryderyk: Może zacznę od tego smyczka. Jak ludzie słyszą, że smyczek do gitary, od razu im się przypomina Jimmy Page, i przyznaję, że swego czasu dużo go słuchałem, ale jakoś tak od pewnego czasu raczej mnie nie kręci. Skupiłem się jakiś czas temu, choć zawsze w tym siedziałem, na odkrywaniu polskich korzeni muzyki rockowej. Bo te zagraniczne wszyscy znają, prawda? A to, co kształtowało obraz polskiego rocka, pozostaje cały czas w jakiejś niszy. Dobrze, że pojawiają się różne reedycje. W Polsce było takich trzech gitarzystów w tamtych czasach, którzy używali smyczka. Przynajmniej wiem o takich trzech, a najbardziej z nich inspiruje mnie Anthimos Apostolis. Kiedy słuchałem pierwszej płyty SBB, tej na żywo, na początku myślałem, że to jakaś wiolonczela jest zaangażowana, czy coś takiego.

W związku z wietnamskimi korzeniami Fryderyka
o sukcesie Katedry w MBTM pisała także prasa
wietnamsko-języczna
Okazuje się, że to wszystko są dźwięki wydawane na gitarze. On miał po prostu swój styl, bardziej przypominający smyczkowanie, a już może trochę mniej gitarę. Bardzo mnie to zainspirowało. Jakiś niesamowity klimat jest w nagraniach SBB z tego czasu. Podobnie też grał Tadeusz Nalepa na płycie z Mirą Kubasińską Ogień, zwłaszcza w utworze „Wielki ogień” gdzieś tam to pobrzmiewa. No i też w Nurcie Alek Mrożek wykorzystywał smyczek. Ten ich styl, ta cała aura, którą oni wytwarzali, bardzo mi się podobała i chciałem to przełożyć do naszej muzyki. Powiedzmy, że trochę inaczej gram, bo używam ostatnio całkiem sporo efektów podłogowych i gdzieś tam kreuję własne brzmienie tego smyczka, co może da się zauważyć w utworze „Wolny elektron”, który pojawi się na płycie. A co do instrumentu wietnamskiego, bo o nim mówiłeś, pojawia się właśnie w utworze „Wiosna i wino”, który skomponował Jim. Stwierdziliśmy, że tam pasuje. Czasem na koncertach Katedry też pojawiał się ten instrument, zwłaszcza w różnych improwizacjach i pewnie będzie się jeszcze pojawiał. Nasz znajomy nazywa ten instrument Fryderykiem.

Okładka wietnamskiego magazynu
Pewnie jest to łatwiejsza nazwa do zapamiętania niż Đàn tranh (czyt. dan ciań) i właśnie gram na tym Đàn tranh, czy jak kto tam woli, na Fryderyku. Nie mogę powiedzieć, żebym grał na nim jakoś bardzo profesjonalnie, bo po prostu tak, jak potrafiłem, tak się nauczyłem. Po prostu robię klimacik. Wiem, że nikt w Polsce raczej nie używa takiego instrumentu do muzyki rockowej i chciałem po prostu coś zaproponować, coś swojego, co mogę wnieść do brzmienia, czego jeszcze przedtem, powiedzmy, nie było.

Sławek:: Kojarzy mi się to trochę z początkiem Korowodu (albumu Marka Grechuty – przyp. Red.).

Fryderyk: Mi też (śmiech). Ale to jest może kwestia bardziej tego delay'a, który jest tam nałożony i będzie pewnie nałożony, bo z tego, co kojarzę, w utworze „Widzieć więcej” z Korowodu, bo o nim jest mowa, jest użyty inny orientalny instrument...


Katedra przy Hippie Busie
Sławek: A tak przy okazji, ciekawe ilu z nas jeszcze pamięta, że płytę Korowód rozpoczyna na egzotycznym instrumencie Marek Jackowski.

Fryderyk: Potem grał na nim w Osjanie... miał różne epizody wcześniej…

fot. Ania Michowska
Sławek: Kolejny temat to wasze teksty. Są poetyckie i bardzo intelektualne. Przypominają złote czasy rocka progresywnego, kiedy to tekst był ważnym elementem utworu i od czego niestety muzyka rockowa w ostatnich latach odeszła. O czym są wasze teksty? Kto je pisze i  skąd czerpiecie inspiracje?

Fryderyk: Ja piszę chyba najwięcej i Maciek, w sensie Jim pisze także całkiem sporo. Nie przesadzałbym może z tą poezją, bo na albumie tej poezji jest troszkę mniej. Co jest dla mnie ważne? Dla mnie tekst, czy go nazwiemy wierszem, czy czymkolwiek, jest jakimś wyrażeniem przeżycia duchowego. Jak wiadomo, przeżycie duchowe jest nieprzekładalne na ludzki język, ale na tym właśnie polega siła poezji, czy w ogóle literatury, że jest ona wieloznaczna, jest symboliczna, przez co może wyrazić więcej niż jakieś proste zdania, które chociażby teraz wypowiadam i to jest dla mnie ważne. Ja przede wszystkim bym chciał, żeby nasza muzyka też w tekstach niosła pokój. Uważam, że to jest właściwie jedyna rzecz, którą mogę zrobić dla świata w tym momencie, bo wiadomo, co się dzieje. Tam, gdzie właśnie jestem, chcę nieść ludziom coś dobrego, żeby muzyka łączyła, a nie dzieliła, to jest bardzo ważne. Wierzę, że jeżeli tutaj przekażę ludziom pokój, to on przejdzie dalej, bo im więcej dobra tutaj zrobimy, tym więcej dobra będzie na świecie. Po prostu czasem zapominamy, żeby zrobić coś konstruktywnego i zamartwiamy się tym, co się dzieje.


Katedra z najmłodszymi fanami

fot. Ania Michowska
Sławek: Bardzo hipisowskie jest to, co mówisz.

Fryderyk: Nie wiem. Jeśli chodzi o hipisów, bardzo mnie zawsze pociągały ich stroje, muzyka i pokojowe przesłanie, natomiast z wieloma rzeczami zdecydowanie się nie utożsamiam. Kiedyś pomyślałem, że potrzeba jakiegoś nowego typu hipisostwa. Nie wiem jeszcze, jaki powinien być, ale generalnie tak życiowo, jeśli chodzi o jakikolwiek nurt, to mnie franciszkanizm chyba najbardziej inspiruje. Wiesz, dużo kwiatów jest w tych tekstach.

Sławek: „Zapraszamy na łąki” w swojej wymowie jest chyba najbardziej hipisowski ze wszystkich utworów, jakie macie w repertuarze. Jednocześnie jest on bardzo przebojowym kolejny, który ma szansę stać się hitem. Wykonaliście go zresztą podczas finału Must Be The Music.

Fryderyk: Mhm, to jest pierwszy singiel, który wypuściliśmy...  Trzeba powiedzieć, że ta radość, jaka w nim jest, w jakiś sposób też wyraża to, jak powstaje moja twórczość, bo utwór powstał w naprawdę trudnych dla mnie okolicznościach. I to jest swego rodzaju paradoks. Jest coś takiego, że kiedy przeżywam trudne doświadczenia, to wtedy czuję, że naprawdę żyję, bo wtedy tak naprawdę może się realizować to, do czego człowiek jest stworzony.  Mówię o tym, że naprawdę dopiero w trudach rozpoznaje się miłość i miłość może być wtedy wyrażona, czy w tekście, czy w jakichkolwiek czynach człowieka i dla mnie to jest ważne. Nie jest istotne to, czy przychodzą doświadczenia złe, czy dobre – ważne, że widzę w nich sens i wtedy człowiek może coś zrobić dla świata.



Sławek: Struktura tego utworu jest bardzo ciekawa. Przypomina mi to trochę „Laylę” Derek and the Dominos. Do pewnego momentu jest żywiołowa muzyka, która nagle przechodzi w delikatną. U was nazywałbym to skaldowskim brzmieniem. Pamiętam, że w Must Be The Musicnie nie mogliście tej części zagrać z uwagi na ograniczenia czasowe. 


Terka Grabiec
Fryderyk: No tak, niestety nie mogliśmy tam tego zagrać, a właśnie tam jest główne przesłanie tego utworu, kiedy on zwalnia. Te wersy: „Jak Mały Książę swoją różę / tak Ty nie kochaj oczu, lecz duszę / w niej jeszcze więcej Twoich oczu”. Ritchie Palczewski, gitarzysta Ani Rusowicz, jak usłyszał ten kawałek, powiedział, że tutaj widzi nawiązanie do platonicznej miłości i może właśnie to jest dobry opis tego, bo to, co jest w miłości najważniejsze, to nie to, co się da zobaczyć gołym okiem, tylko to, co jest w duszy.

Sławek: Dziewczyny, pamiętam wasze bardzo nieśmiałe początki. W prywatnych rozmowach wspominałyście, że nie czułyście wtedy jeszcze w pełni, że jesteście w Katedrze.

Paweł: Słusznie! (śmiech)

Teresa: Drygas!

Sławek: Teraz  jest już chyba zdecydowanie inaczej. Mam wrażenie, że bardzo wtopiłyście się w ten skład.

Kasia Radoń (fot. Sławek Orwat)
Teresa: Myślę, że w ogóle bardzo ważny był czas na poznanie chłopaków, dlatego że tak naprawdę zanim przyszłyśmy do zespołu, znałyśmy tylko Fryderyka, więc potrzebne było najpierw poznanie chłopaków jako osób.

Sławek:: Ciężko było?

Teresa: Bardzo ciężko! Byli tacy zamknięci (śmiech). Nie, nie, było naprawdę dobrze..

Paweł: Teraz jej się tylko wydaje, że nas zna.

Fryderyk: No właśnie!

Teresa: Ooo... (śmiech) No, nieważne, w każdym razie myślę, że to, co nam pomogło w jakiś sposób się w Katedrę wtopić to właśnie czas, jakieś wspomnienia, doświadczenia. Coraz lepiej, myślę, też śpiewamy (śmiech). Tak skromnie…

Sławek: I to słychać.

Terka Grabiec (fot. Sławek Orwat)
Teresa: Zaczęłam uczyć się śpiewać i to, myślę, dodaje mi jakiejś pewności, bo wiem już bardziej, o co chodzi. Kasia coraz wyżej się pnie na szczeblach muzyki klasycznej i też jakoś próbuje to łączyć z zespołem. Myślę, że to jest coś, co nam pomaga.

Kasia: W tym roku kończę średnią szkołę muzyczną i będę zdawać na akademię na wokal klasyczny, tak więc ten rok jest dla mnie przełomowy. Zauważam też, że rzeczywiście trudno jest łączyć różne szkoły śpiewu, natomiast bardzo się cieszę, że mogę właśnie w Katedrze walczyć o tę rozrywkę i o śpiewanie nie tylko muzyki poważnej, ale rozwijanie się w takich bardzo rytmicznych klimatach.

Sławek: Bardzo często dziewczyny z chórków, zaczynają później myśleć o karierach solowych. Tak zdarzyło się z Kayah i z wieloma innymi obecnie znanymi wokalistkami. Masz chęć komponowania?


Kasia Radoń (fot. Sławek Orwat)
Kasia: Jest jeden utwór... (śmiech), który nigdy nie został porządnie zaaranżowany. Jest do niego rozpisana tylko podstawowa harmonia. Nie wiem, na ile dojrzały jest ten utwór teraz i na ile pasujący do mnie po kilku latach, ale na pewno jest mi bliski i może kiedyś jeszcze coś z nim zrobimy z Fryderykiem, bo takie plany były...

Fryderyk: Była już nawet jedna wersja! (śmiech)

Kasia: Tak! (śmiech) Myślę, że jeszcze popracujemy nad nim więcej, natomiast na razie mam pragnienie komponowania, ale tyle się dzieje i każdy rok owocuje coraz większą ilością pracy, która jest do zrobienia... Mówię tu o łączeniu studiów, śpiewu klasycznego, Katedry i że trudno jest rzeczywiście znaleźć czas na to, żeby tworzyć swoją muzykę, ale myślę, że ważne jest właśnie to, żeby znaleźć taki moment, bo... każdy okres życia na pewno owocuje jakąś inną muzyką, którą możemy zgubić gdzieś po drodze.



Katedra we wrocławskim klubie Od Zmierzchu do Świtu (fot. Sebastian Siepietowski)



fot. Sebastian Siepietowski
Sławek: Na przykładzie waszego zespołu w Polsce i Gabinetu Looster w Londynie widzę ogromne korzyści wynikające ze stabilności składu. Widać, że te zespoły mogą znacznie więcej dzięki temu, że od lat są razem. Widzę też przyjaźnie, jakie się tam rodzą. Jaki jest przepis na stabilny zespół, w którym ludzie szanują się nawzajem niezależnie od różnicy zdań? Czego trzeba od siebie wymagać, żeby taki kompromis zaistniał?

Jim: Poznajcie się w jednej klasie liceum (śmiech).

Fryderyk: My sami nie wiemy, jak to się stało, że tak długo ze sobą gramy, ale pewnie będziemy grać jeszcze bardzo długo.

Teresa: Myślę, że potrzeba zdolności do kompromisu, bo jak tak czasem słyszę, jak chłopcy na próbach rozmawiają à propos brzmienia - bo częściej to oni między sobą coś tam wymieniają, a my czasem poprzemy jedną ze stron - to po prostu chodzi o to, żeby znaleźć kompromis i potrafić czasem komuś ustąpić.

Katedra w klubie Od Zmierzchu do Świtu (fot. Sebastian Siepietowski)
Kasia: Myślę, że warto jest nie mieć jakiejś szczególnej wizji, każdego momentu utworu zaplanowanego, tylko jakąś jedną, dwie, trzy rzeczy, które są najważniejsze dla danej osoby i tutaj szukać pokrewnych dusz, natomiast reszcie troszkę pozwolić płynąć, a troszkę iść na kompromis. No i na pewno to, co najważniejsze – to, co chłopaki mają – żeby pasjonować się tą samą muzyką, gatunkami. Jakoś to mimo wszystko przechodzi przez nich jednocześnie.

Jim: Jeszcze jedna sprawa ważna to potencjał twórczy, który musi być niewyczerpany. I mam wrażenie, że u nas od pięciu lat tak jest, że zawsze mamy niedosyt i więcej kawałków niezrobionych, czekających w kolejce na to, by je zaaranżować, niż możemy tak naprawdę to skutecznie zrobić. Tak jest, powiedzmy, z tą płytą. Mamy materiał już nagrany na płytę, a pomysłów na trzy kolejne i kawałki skomponowane, niezrobione.

Paweł: W sensie na trzy płyty.

Jim: Trzy kolejne płyty. Tak więc to jest bardzo ważne, żeby po prostu komponować i tworzyć. To u nas było od początku.


12.07.2015 Katedra gra przed Blues Pills (fot. Andrzej Olechnowski)
1.06.2013 Zamość - Szkoła 69 Music Club
And Restaurant- tuż przed koncertem
Michał:  Ja myślę, że ważne są trzy słowa: przyjaźń, szacunek i pasja. To jest bardzo ważne, żeby z jednej strony naprawdę się lubić, z tego też wynika szacunek, a pasja to już jest inna działka, którą każdy ma jakby osobno wbudowaną i ją rozwija. Ważnym czynnikiem oczywiście przy tej pasji jest moim zdaniem to, żeby słuchać dużo muzyki. Muzyka innych artystów inspiruje. Często mówi się, że ten zgapia, że to gra tak samo jak tamten, ale tak naprawdę to jest często coś jednak zupełnie innego, coś twojego. Muzyka jest jedną wielką ciągłością i nie da się stworzyć czegoś zupełnie nowego, więc to jest nieuniknione, a jednak słuchanie czegoś może zainspirować niezupełnie w bezpośredni sposób.

Paweł: Od czegoś trzeba zacząć.

Michał:  I czasem jest tak, że wydaje ci się, że brzmisz w tym momencie jak Hendrix, ale właściwie ktoś inny tego słucha i wcale tego nie słyszy...

Jim: Chciałbyś! (śmiech)

Paweł: No, na klawiszach, no... (śmiech).

Sławek: Czy po tych wszystkich latach istnienia, po występie w telewizji, macie czasami takie sytuacje, że idziecie gdzieś ulicą, wyjeżdżacie na wycieczkę i ludzie was rozpoznają?

Fryderyk: Są takie historie. Ja co jakiś czas spotykam kogoś, kto mnie kojarzy i coś zagadnie. Oczywiście zdarza się to teraz rzadziej, bo wiadomo, że ludzie zapominają, kogo kiedyś tam widzieli w telewizji, bo w telewizji pojawia się tak dużo ludzi, że trudno ich wszystkich spamiętać. Na pewno wcześniej tak nie było, a teraz czasem jestem rozpoznawany, ale to nie jest najważniejsza kwestia, jeśli chodzi o naszą rzekomą popularność. Myślę, że najważniejsze jest to, że dorobiliśmy się stałej publiczności.

Katedra z Anią Rusowicz
Sławek: Jeżdżą za Wami?

Fryderyk: Zdarza się, że czasem pojedyncze osoby pojadą, ale z grubsza tutaj trzeba powiedzieć, że bardzo wierna jest nasza wrocławska publiczność, która nigdy nas nie zawiodła.

Jim: I którą pozdrawiamy!

Fryderyk: Tak jest!

Michał:  Yeah!

Sławek: Ile osób średnio przychodzi na wasze koncerty we Wrocławiu?

Paweł: Kwestia rozreklamowania.

Fryderyk: Kwestia rozreklamowania, ale w ostatnim roku, praktycznie zawsze ponad sto osób bywało.

Sławek: Moim zdaniem to dobry wynik, jak na underground, chociaż wróżę wam, że ta płyta, którą miałem już okazję usłyszeć w surowym brzmieniu, może zrobić małą rewolucję w polskim światku muzycznym. Gracie taką muzykę, jakby mieszkały w was dusze z dawno minionej epoki, a jednocześnie dzięki instrumentom, efektom i waszym umiejętnościom potrafiliście nadać jej bardzo nowoczesne brzmienie. Jak wam się to udało ?

Jim (fot. Sławek Orwat)
Michał:  To, co wcześniej mówiłem. Słuchanie muzyki jest bardzo ważnym czynnikiem. Obserwujemy, co dzieje się na rynku muzycznym i ten ruch, który narodził się w Australii, a właściwie tam wykiełkował, bo narodził się dużo wcześniej w różnych częściach świata. To nas zainspirowało do poszukiwania właśnie takiego brzmienia. Ono tak naprawdę było od początku. Jak zaczęliśmy grać w Katedrze, to wiedzieliśmy, że zawsze chcemy powracać do tego starego brzmienia z lat 70', że brzmienie bębnów na przykład, że brzmienie Hammondów, że brzmienie klasyczne Strata to jest to coś, co będzie w nas tkwić i raczej szybko się tego nie wyzbędziemy. Ale z drugiej strony słuchaliśmy też nowoczesnych zespołów, które mają zupełnie nowe brzmienie, które daje zupełnie inne możliwości, kreowanie tego, co wyobraźnia podyktuje, i... jest to, co jest.

Fryderyk: Może powiedz, co to za australijski nurt.


Paweł Drygas - 12.07.2015 Katedra gra przed Blues Pills (fot. Andrzej Olechnowski)
Paweł Drygas (fot. Sławek Orwat)
Michał:  Nurt… Jak go jednoznacznie nazwać? Fryderyk? Nowa fala...

Fryderyk: New wave...

Paweł: New Wave Of Australian Vintage Rock!

Michał:  Tak, tak, nowa fala rocku psychodelicznego...

Jim: Albo Kevin Parker.

Michał: Tak, Kevin Parker, On jest tutaj bardzo ważną postacią.

Fryderyk (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Na ile polski rynek muzyczny jest gotowy na otwarcie się na ten nurt? Ilekroć bywam w Polsce, w stacjach masowych przede wszystkim słyszę słaby pop z tekstami o niczym, Co zrobić, żeby polski rynek - co Zachód dawno już zrobił - otworzył się na takie brzmienie jak wasze i innych wykonawców, którzy nie podporządkowują się odgórnie ustalonym modom?

Michał:  Wciąż, moim zdaniem, jest taki azyl, którym jest Trójka, gdzie są jednak promowane naprawdę dobre zespoły. Tam też słyszymy nieraz Anię Rusowicz, Kim Nowak, którzy reprezentują, jakby nie było, vintage...

Paweł: „Kim jesteś?” (śmiech).

Michał: No tak, Piotr Kaczkowski również swego czasu promował w swojej audycji nasze „Kim jesteś?”. Oni są otwarci na brzmienie vintage i myślę, że naprawdę warto słuchać Trójki, nie tylko ze względu na muzykę.

Jim: Michał wspomniał o tym, co słyszymy w Trójce, ale jednak tej australijskiej fali już tam nie usłyszymy. Nie usłyszymy jej praktycznie nigdzie i nie ma tych płyt w Polsce. Tak naprawdę to, był tylko jeden koncert zespołu Tame Impala na Open'erze.

Katedra z Tame Impala
Paweł Drygas - perkusja (fot. Sławek Orwat)

Sławek: Podobno spotkaliście z nimi oko w oko.

Jim: Spotkaliśmy się nawet dwukrotnie. Pierwszy raz po ich koncercie na Open'erze. Siedzieli wtedy w takim namiociku, gdzie gwiazdy po koncertach spotykały się ze swoimi fanami, cyknęliśmy sobie fotkę, daliśmy im płytę i w zasadzie tyle. A potem w Wiedniu byliśmy na koncercie zespołu Pond. To jest taki drugi projekt australijski, w zasadzie połowa składu pokrywa się ze składem Tame Impala. Tam już mieliśmy możliwość trochę więcej porozmawiania z nimi, choć australijski akcent bywał trudny do zrozumienia i trochę krępowaliśmy się też ze względu na – po prostu – zajebistość tych gości (śmiech).

Sławek: Pociesz się... szkocki jest jeszcze trudniejszy (śmiech)

Maciek "Jim" Stępień - bas (fot. Sławek Orwat)
Jim: Słyszałem (śmiech). W każdym razie bardzo nas inspirują. No i niestety nie wiem, dlaczego tak jest, że rok temu byłem w Norwegii i zwyczajnie leciało tam w radiu Tame Impala, a w Polsce nie może lecieć. No, tak jest po prostu.

Fryderyk: Nick Allbrook słuchał naszej twórczości.

Sławek: Macie jakiś odzew ze strony waszych idoli na temat waszej muzyki?

Fryderyk: No właśnie, to jest bardzo niesamowite. Dajemy człowiekowi, który, powiedzmy, kształtuje w ogóle współczesne oblicze alternatywnej muzyki, jakim jest Nick Allbrook, lider grupy Pond – grał też w Tame Impala. Słuchał dwóch kawałków, które mu nagraliśmy na płytce i pisze w mailu, że to jest dobrze wyprodukowane, że bardzo mu się podoba taka muzyka i oby tak dalej, natomiast wysyłamy wielu ludziom tutaj w Polsce i często od nich reakcji brak.


Katedra z australijską gwiazdą Nickiem Allbrookiem i jego zespołem Pond
Michał Zasłona - instr. klawiszowe (fot. Sławek Orwat)
Sławek: Zespół Pustki zrobił karierę na festiwalach w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, a w Polsce ciągle jeszcze istnieje gdzieś na obrzeżach. Jednocześnie do bólu ograni w naszych stacjach wykonawcy, na świecie nie liczą się wcale. Śpiewając po polsku - podobnie jak Pustki - macie więc na dzień dzisiejszy paradoksalnie większą szansę bycia zauważonym w tych krajach, gdzie ta muzyka istnieje na wyższym poziomie popularności.

Fryderyk: Pewnie tak. I może to będzie taki paradoks – bo my się też bardzo inspirujemy polską muzyką – i mamy nadzieję, że wypromujemy za granicą polski sposób grania rocka, który w Polsce może zostać zupełnie niezrozumiany...

Sławek: Tylko, że wtedy wasz ewentualny sukces wróci rykoszetem, jak już to bywało z innymi niszowcami, choćby wrocławski duet Skalpel 


Fryderyk Nguyen - gitara, wokal (fot. Sławek Orwat)
Fryderyk: Dla nas zawsze najważniejsze było to, żeby grać to, co kochamy, a czy to się spodoba pięciu osobom, czy pięćdziesięciu tysiącom, to jest już kwestia mniej istotna. Oczywiście chcielibyśmy bardziej rozwinąć nasz zespół i iść gdzieś dalej. Jest taka nadzieja. Cała sprawa tej odnowy starej muzyki rockowo-psychodelicznej zaczęła się w Szwecji od zespołu Dungen, który śpiewał po szwedzku i dalej śpiewa po szwedzku. I właściwie to nimi inspirowała się cała ta australijska fala i wielu wykonawców, którzy teraz gdzieś zaczynają być promowani na świecie. Może nie zdobyli jakiejś wielkiej popularności, ale w konkretnych kręgach w wielu krajach, wśród ludzi zainteresowanych muzyką alternatywną nazwa Dungen pobrzmiewała i jak czytałem podsumowania minionej dekady, to ich album Ta det lungt, zajmował tam czołowe pozycje, jeśli chodzi o najwybitniejsze albumy. Więc jest to jakaś, powiedzmy, iskra nadziei, że może i polski zespół może być słuchany za granicą. Był kiedyś taki sukces śpiewającej po węgiersku Omegi.

Autor wywiadu wraz z zespołem Katedra pozdrawiają wszystkich, którzy dadzą się... zaprosić na łąki :-)

Z zespołem Katedra w składzie:

Fryderyk Nguyen - gitara, wokal
Paweł Drygas - perkusja
Maciek "Jim" Stępień - gitara basowa, śpiew
Michał Zasłona - instrumenty klawiszowe, back vocal
Kasia Radoń - chórki
Teresa Grabiec - chórki

rozmawiał 
Sławek Orwat

Autor dziękuje całemu Zespołowi za współpracę w redakcji powyższego materiału, a w szczególności Kasi i Fryderykowi. Dziękuję również całemu Zespołowi za wszystkie lata, podczas których wspólnie dojrzewaliśmy. Rodzicom Fryderyka dziękuję za wielokrotnie okazywaną mi życzliwość. Łukaszowi dziękuję za to, że Katedra stała się częścią mojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz