poniedziałek, 21 września 2015

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 68 - JACEK z JELENIA

Antoni Malewski z lat 60'
Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 41 tutaj Część 42 tutaj Część 43 tutaj Część 44 tutaj  Część 45 tutaj Część 46 tutaj  Część 47 tutaj Część 48 tutaj  Część 49 tutaj Część 50 tutaj Część 51 tutaj Część 52 tutaj Część 53 tutaj  Część 54 tutaj Część 55 tutaj Część 56 tutaj Część 57 tutaj Część 58 tutaj Część 59 tutaj, Część 60 tutaj  Część 61 tutaj Część 62 tutaj  Część 63 tutaj  Część 64 tutaj Część 65   tutaj, Część 66 tutaj Część 67 tutaj


Jacek Michalski z „Jelenia”
Po trójmiejskiej przygodzie oderwanej od tomaszowskich korzeni i naszej szarej, miejskiej rzeczywistości (felietony 61-67) wracam na ziemię, naszą ziemię, „obiecaną” przed każdymi wyborami przez lokalną władzę. Wracam do moich bliskich i przyjaciół, mieszkańców miasta tworzących dziedzictwo lokalnej kultury, a za takie również uważam propagowanie i kultywowanie „zakazanego owocu” jakim był nielubiany (przynajmniej w fazie początkowej) przez decydencki establishment muzyczny styl nazwany przez Alana Freeda - Rock’n’Roll. Dwa felietony (59, 60) przed cyklem wydarzeń organizowanych przez trójmiejską Fundację Sopockie Korzenie, poświęciłem w Subiektywnej Historii R&R zaskakującej, przedwczesnej i tragicznej śmierci, czterem amerykańskim piosenkarzom, prekursorom rock’n’rolla (Buddy Holly, Big Bopper, Ritchie Valens i króla R&R jakim nazwano Elvisa Presleya). A tym razem chciałem przedstawić lokalnego pasjonata tego stylu, propagującego w/w twórczość, również nieżyjącego jak wielu przedstawionych w moich felietonach przyjaciół (zmarł w 2004 roku), mieszkającego na obrzeżach (wieś Wąwał, w pobliżu stacji PKP-Jeleń) naszego miasta, Jacka Michalskiego, zwanego przez tomaszowskich przyjaciół i kolegów, z racji dojazdu do Tomaszowa koleją ze stacji Jeleń – Jacek z Jelenia.


 Ukochany przez Jacka Fats Domino
Wystawny, przedwojenny, piętrowy dom z zapleczem gospodarczym rodziny Michalskich, przy ulicy Głównej 44, był często bazą rozrywki grupy tomaszowskich, młodych ludzi mojego pokolenia. O Jacku mówiło się chłopak z dobrego domu. We wczesnych latach 60-tych ubiegłego wieku, to w tym domu odbywały się najsłynniejsze prywatki, o których do dziś, jak tylko padnie w rozmowach jeszcze żyjących kolegów, koleżanek z tamtych czasów, termin „Jeleń”, przechodzą ciarki po ciele. Powracają natychmiast retrospektywne, niezapomniane („gdzie się podziały tamte prywatki”) wspomnienia. Szalone zabawy, pierwsze dziewczyny, pierwsze miłości, pierwsze miłosne sukcesy, zawody i porażki. Posesja Jacka Michalskiego na Wąwale to drugi dom w naszym mieście (po mieszkaniu Sławka Ronka przy Konstytucji 3-go Maja), w którym powstał Fan Club. W muzycznym układzie Jacka zainteresowań, klub nosił imię rhythmandbluesowego bożyszcza naszych czasów, Fatsa Domino. Nazwę klubu Jacek wymyślił sam, dla niego Fats Domino to najukochańsze dziecko rock’n’rolla. Do końca swoich dni życia, przebywając w domu na Wąwale można było usłyszeć przeboje z jego repertuaru m.in. It Keeps Rainin’, My Girl Josephin, Jambalaya, Margie, Shu Rah, Blue Mondy czy nieśmiertelne Blueberry Hill. Na zewnątrz posesji widniała, o słusznych, to znaczy dużych rozmiarach, rzucająca się w oczy, plansza z napisem Fan Club - Fats Domino.


Tańczę z Henią ze Skierniewic
Jacka poznałem, jak wielu innych kolegów interesujących się rock’n’rollem, w mieszkaniu Szymona przy Placu Kościuszki 17. Zastałem go podczas przegrywania (z taśmy na taśmę) z Wojtka magnetofonu KB-100 na swoją Melodię, właśnie utwory z najnowszej płyty Fatsa Domino. Od pierwszej chwili poznania polubiliśmy się. Zapewne wpływ na to miały wspólne zainteresowanie rock’n’rollem. Rodzina Michalskich (Jacek miał dużo starszego brata), jak na warunki życia w systemie socjalistycznym, byli rodziną bogatą o tradycjach narodowych, patriotycznych. Posiadali w latach międzywojennych aż do końcowych lat 50-tych, tartak na Jeleniu i cegielnię na Dąbrowie. W domu były antyczne meble, mówiło się o nich, meble a’la Ludwik XVI. Na ścianach obrazy wybitnych malarzy, na regałach sporo książek światowych klasyków, leksykony, encyklopedie a po mieszkaniu krzątała się służba. Nacjonalizacja prywatnej własności zniszczyła cały, rodzinny majątek i dorobek rodziny Michalskich. W tym czasie, jak poznałem Jacka, rodzice byli rozwiedzeni. Ojciec, aż do śmierci (zmarł w roku pierwszym naszej znajomości) więcej przebywał we wsi kol. Zawada niż w domu na Wąwale. Jacek zamieszkiwał tylko z matką.


 Jerry Lee Lewis szczególnie królował na Jeleniu
Kiedy swoją, szkolną edukację rozpoczynałem w Skierniewicach (Licealne Technikum Mechaniczne po ukończeniu szkoły Zawodowej) zamieszkałem na stancji, miałem więc więcej „wolności” niż koledzy z klasy zamieszkujący internat. Częściej przebywałem (miałem już skończone 18 lat) w skierniewickich lokalach (kawiarnia Kot, restauracja Skierniewiczanka czy nowo otwarta za mojej kadencji Ratuszowa), szybko z asymilowałem się z miejscową, awangardową grupą młodzieży, nie zdając sobie sprawy, że wymieniając miasto, z którego się wywodzę – Tomaszów – natychmiast otrzymam przepustkę do grona stanowiącego elitę miasta, okupującą miejskie lokale, uczestniczącą we wszystkich, fajfach, prywatkach, zabawach. Grupa przemieszczająca się w weekendy do pobliskich miast (Łowicz, Żyrardów czy Puszcza Mariańska) na taneczne imprezy. A dlaczego tak mnie przyjęto? Pierwsze pytanie jakie padło z ich ust to, - Antek, czy ty znasz Jacka Michalskiego z Wąwału?


Prywatka na Jeleniu. U góry para ze Skierniewic, tańczący „Żulik”
z Bożeną. U dołu ja z Henią również ze Skierniewic, konwersuję.

Pozytywnie zaskoczony, zareagowałem natychmiast, - Oczywiście, że znam, to mój najlepszy kolega od biesiad tanecznych, prywatek, od rock’n’rolla z tak zwanej „sekcji z Literackiej”. „Żulik”, to pseudonim jednego z kolegów skierniewickiej grupy, który tak się wyraził do mnie o Jacku, - Antek, Jacek Michalski to nasz wielki przyjaciel, wszyscy go lubiliśmy. To facet, który często przebywał w skierniewickich lokalach, uczęszczał na wszystkie imprezy taneczne, zaraził naszą paczkę kolegów, koleżanek rock’n’rollem. Nazywaliśmy go „rock’n’rollowym szajbusem”, zawsze informował nas i zapraszał na fajfy do Puszczy Mariańskiej. To były fantastyczne, niezapomniane, taneczne spotkania. Jacek na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku był uczniem słynnej na całą Polskę szkoły, Liceum Ogólnokształcące w Puszczy Mariańskiej (miejscowość, pierwsza stacja kolejowa za Skierniewicami w stronę Łukowa). W tym liceum z internatem, przeważnie kształciła się tak zwana trudna młodzież. Były to dzieci prominentów, dygnitarzy partyjnych (choć nie tylko), aktorów, polityków, którzy nie tyle mieli kłopoty z nauczaniem, uczeniem się co zachowaniem, wypaczonym poprzez kultywowanie (mody, obyczajów, rock’n’rolla) kultury zachodniej. Puszcza Mariańska słynęła w okolicznych miejscowościach, miastach ze wspaniałych, tanecznych zabaw, przy rock’n’rollowej muzyce z płyt czy wydobywającej się z magnetofonowej szpuli w internatowej świetlicy.


Żadna prywatka nie mogła odbyć się bez Elvisa. Okładka pierwszej
płyty długogrającej (LP) o tym tytule „Elvis Presley”
Przyjeżdżały tu całe grupy młodzieży ze Skierniewic, Żyrardowa, Grodziska Maz., Jaktorowa, Brwinowa czy Łowicza. Bywałem też i ja z grupą skierniewickich przyjaciół. Faktycznie, uczestnicząc w tanecznych fajfach (a przecież byłem już dobrze zaprawionym rockmanem) można było usłyszeć najbardziej aktualne, zasłyszane utwory z list przebojów z Radia Luxembourg. Poznałem tu wiele wspaniałych dziewcząt, chłopców, uczniów tej szkoły - mieszkających w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, Łodzi a nawet w Szczecinie - zaprawionych w rock’n’rollu, posiadających potężne, muzyczne zasoby w płytach czy magnetofonowych szpulach. Teraz dopiero uzmysłowiłem sobie z skąd u Jacka, mieszkańca Wąwału takie osłuchanie, znajomość rock’n’rolla, którą błyszczał na spotkaniach u Wojtka Szymona przy Placu Kościuszki 17. Odpowiedź znalazłem dopiero tu, w Puszczy Mariańskiej.


Nie tylko Jacek ale my wszyscy chłopcy  kochaliśmy
 się w „nieznośnej dziewczynie” czyli francuskiej
super gwieździe Brigitte Bardot
Jacek nie ukończył tej szczególnej uczelni, zapewne przeszkodził mu w tym rock’n’roll, młodzieńcza nadaktywność i kultywowanie zachodniej subkultury, tak się przynajmniej domyślam.  Choć nigdy na temat nie było dane nam rozmawiać. Powrócił, jako syn marnotrawny z nieudanej, szkolnej eskapady do Tomaszowa. Tu dokończył edukację szkolną zdając maturę w wieczorowym Liceum Ogólnokształcącym (w I LO) przy Mościckiego. Naukę w Skierniewicach rozpocząłem w rok po opuszczeniu przez Jacka, Puszczy Mariańskiej. Kiedy na Jeleniu rozpoczęła się era prywatek, Jacek miał wolną chatę, nieraz bywało, że przez miesiąc. Moim zadaniem było organizowanie na prywatki dziewczyny i chłopaków ze Skierniewic. Nie było to dla mnie kłopotliwym zadaniem gdyż, wszyscy biorący udział w szaleńczych tańcach na Jeleniu byli dobrymi znajomymi Jacka z okresu szkolnego. Jechaliśmy na wąwalską bazę nieraz grupą 12/14 osób. Były to prywatkowe złote lata, o których było głośno nie tylko we wsi Wąwał, ale także w całym Tomaszowie. Niejednokrotnie wracaliśmy do Skierniewic po trzech, czterech dniach szaleństw. Właśnie w tym okresie zaczęły się i dla mnie ciężkie czasy w szkole. Edukację skończyłem podobnie jak Jacek, o ironio, w klasie maturalnej. Egzaminy maturalne zdałem dopiero po odbyciu służby wojskowej (podobne, trzyletnie Technikum powstało w naszym mieście kiedy byłem w armii).


Nieistniejąca gwiazda wdzięczności na Placu Kościuszki, miejsce spotkań na jej schodkach kolegów, przyjaciół gdzie dyskusje o rock’n’rollu, w których również często brał udział Jacek, niejednokrotnie trwały do bladego świtu
Fama o szalonych prywatkach na Wąwale rozeszła się głośnym echem po Tomaszowie. Wiele osób (dziewczyn, chłopaków), znajomych, chciało uczestniczyć w tych spotkaniach. Był taki czas, że do dobrego tonu dla tomaszowskiej młodzieży należało, choćby tylko raz znaleźć się w Jacka posiadłościach. Dziś mogę powiedzieć, ze bycie na wąwalskiej prywatce było dla młodych tomaszowian wielką nobilitacją, tym samym zapełniali szeregi awangardowej grupy w mieście. Nie wymieniam w tym felietonie imiennie, ani dziewcząt ani chłopców by nie stwarzać dzisiaj jakichkolwiek podejrzeń, skojarzeń. Jeżeli ten felieton będzie czytany przez osobę uczestniczącą na Wąwale w epoce prywatek, sama zadecyduje o tym, czy drugiej osobie, partnerowi, partnerce się pochwalić, zwierzyć z uczestnictwa, przeżytych doznaniach muzycznych, tanecznych czy innych, cennych i ważnych inicjacji młodości. W sumie Jacek, jak patrzę na to dzisiaj, był postacią tragiczną. Ożenił się dość późno w połowie lat 70-tych ubiegłego wieku, kiedy przekroczył trzydziestkę, z koleżanką z naszej rock’n’rollowej paczki, Elą Godlewską.


Jacek na swoich włościach.
Było to bardzo dobre, choć trwało zbyt krótko, małżeństwo. Nie mieli dzieci, zamieszkali w wieżowcu przy Kwiatowej w pobliżu mojego miejsca zamieszkania. Często mieliśmy okazję się spotykać, ustatkował się, całkowicie odszedł od rock’n’rollowej działalności, choć można małżeństwo Michalskich było spotkać, od czasu do czasu w gronie przyjaciół z dawnych lat, na dancingu w lokalach naszej młodości Jagódce czy Literackiej. Przyjaźnili się z innym małżeństwem, Sabiną i Czarkiem Fronckiewicz. Pamiętam dzień w którym Jacek przekazał mi bardzo smutną informację, - Antek, moja Ela ma raka. Przyjąłem tę informację z zaskoczeniem i wielkim smutkiem, współczując Elżbiecie i Jackowi. Ela zmarła w 1982 roku przeżywszy zaledwie 40 lat. Przede mną nagle stanął obraz z przełomu lat 50/60-tych, kiedy oboje byli młodzi i piękni, pełni zapału młodzieńczej werwy, tanecznego zacięcia, kiedy okupywali parkiety Jagódki czy Literackiej. Po śmierci Elżbiety Jacek opuścił mieszkanie przy Kwiatowej i przeniósł się do rodzinnego domu na Wąwale. Wkrótce zmarł jego starszy brat i pozostał na włościach tylko z matką, kobieta zbliżająca się do osiemdziesiątki. Gospodarcze budynki Michalscy wynajęli lokalnym biznesmenom, w których uruchomiono produkcję gumoleum. Jacek nigdy nie nadużywał alkoholu, dlatego wielce się zdziwiłem, kiedy dowiedziałem się o jego alkoholowym problemie. Myślę, że wpływ na picie miała trauma, samotność po utracie żony. W ciszy wiejskiej głuszy razem z matką raczyli się wynalazkiem Bachusa, greckiego boga wina.


Jacek i my wszyscy uwielbialiśmy piękną Wandę Jackson. Jej hity
zawsze można było usłyszeć na prywatkach u Jacka Michalskiego
Dziś mogę powiedzieć, że Jacek po śmierci matki nie wyhamował picia, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej rozwinęła się w nim choroba alkoholowa. Piękny dom, który w latach 60-tych był symbolem rock’n’rolla, synonimem prywatek dla tomaszowskiej młodzieży, Jacek za kiepskie pieniądze (będąc w rock’n’rollowym amoku) sprzedał. Kiedy roztrwonił na alkohol marne grosze, na całe szczęście trafił do nas, kolegów, do wynajmowanego mieszkania przy Strzeleckiej przez Zygmunta Mączyńskiego u którego akuratnie przebywałem. Przyszedł bardzo wychudzony, ogromnie zmieniony na twarzy, nie do poznania, ubrany prawie w łachmany, po … pożyczkę, na pół litra. Zainteresowaliśmy się sprawą. Po rozmowie z Zygmuntem, który w tym czasie poszukiwał mieszkania, znając układ budynków gospodarczych, przekonałem go by je wykupił. Po wielkich, administracyjnych perypetiach, kłopotach dotyczących uregulowania praw własności, Zygmunt kupił budynek gospodarczy. Po odrestaurowaniu i urządzeniu wnętrza budynku, Zygmunt zamieszkał. Obok w tym samym ciągu budowlanym urządził pomieszczenia dla Jacka. Zakupił mu nowe ciuchy, wieżę z radiem, odtwarzaczem płyt CD i DVD, telewizor kolorowy. Ja ponagrywałem mu dużo płyt muzycznych i video. Przeważnie jego ukochanego Fatsa Domino, Elvisa Presleya czy Big Joe Turnera, którego również uwielbiał, zupełnie jak Fatsa.


Prywatki, nie tylko na Jeleniu, zawsze były synonim wspaniałej zabawy polskiej młodzieży, również
tomaszowskiej w latach 60-tych minionego Złotego Wieku
Wydawało się, wówczas przestał pić, nieskromnie powiem - przy mojej pomocy - że wszystko powróciło do normy, że na Wąwale zapanuje sielanka jak za dawnych lat bywało. Do pierwszego kieliszka … i wszystko wróciło jak sen koszmarny. Jacek zaczął pić, można powiedzieć kasacyjnie. Zygmunt nie mógł sobie dać rady, zadzwonił po mnie, chciałem załatwić mu szybki odwyk, miałem takie możliwości. Nic z tego, nie dał się ujarzmić, poskromić choroby. Stał się bardzo agresywny wobec przyjaciół. Cały sprzęt elektroniczny, niezłą płytotekę, spieniężył na wsi za marne grosze, niektóre rzeczy zdeponował u lichwiarza. Całą ojcowiznę roztrwonił w szybkim tempie. Zmarł w pijackim amoku w 2004 roku. Dzisiaj, kiedy odwiedzamy z przyjaciółmi naszego artystę malarza, Zygmunta Mączyńskiego, w pięknie odrestaurowanej posesji (były budynek gospodarczy) na Wąwale przy ulicy Głównej 44, wracają wspomnienia z najpiękniejszego okresu naszego życia, wracają prywatkowe dziewczyny, chłopcy, wraca w rozmowie tragiczna postać gospodarza tych obiektów. Przystojny, do bólu szczery, wiecznie uśmiechnięty syn marnotrawny, Jacek Michalski. Pokój Twojej duszy Jacku.

1 komentarz:

  1. Jacku! Dzięki za te wspomnienia, jak to pięknie napisałeś. Pozdrawiam sabina

    OdpowiedzUsuń