poniedziałek, 16 lutego 2015

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 28 - Bogusław Mec

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj   Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 90 tutaj Artykuł z okazji zdobycia nagrody tutaj


To już blisko trzy lata, jak okrutny los zabrał nam Bogusława Meca. Odszedł równo w miesiąc po Whitney Houston i prawie dwa miesiące po Irenie Jarockiej, o których napisałem wspomnienia na łamy londyńskiego Nowego Czasu. Po śmieci Bogusława Meca, sam zaproponowałem mojej Redakcji kolejny muzyczny artykuł wspomnieniowy. Niestety, wskutek ówczesnych problemów wydawniczych, jakie przeżywał mój magazyn, kolejny numer miał spore przesunięcie czasowe, a ponad dwumiesięczna kumulacja wydarzeń nie pomieściła wszystkich ważnych tematów. Dlatego w sposób szczególny dziękuję Ci Antku dziś za ten niezwykle osobisty odcinek Twojej Historii... Wówczas jeszcze Cię nie znałem i nie mogłem nawet przypuszczać, że spotkam Człowieka, który znał śp. Bogusława Meca osobiście. Nie sądziłem również, że Twoje poniższe wspomnienie ukaże się na moim blogu poniekąd wskutek śmierci innego utalentowanego tomaszowianina - Arka Milczarka. To właśnie tan dramat sprawił, że poznałem Antoniego Malewskiego. Kilka dni temu obchodziliśmy wraz z Antonim rocznicę śmierci Człowieka, który nas ze sobą połączył. Dziś przy okazji tego odcinka Historii... pragnę oddać osobisty hołd wszystkich tomaszowskim Artystom, którzy są po Tamtej Stronie Życia i o których mogę czytać dzięki Tobie Antku. Zawsze, gdy myślę o czyimś odejściu, jest ze mną piosenka, w której Johnny Cash  opowiada o stracie przyjaciela... Jest ona ze mną także dziś.

Zraniłem się dzisiaj, by zobaczyć, czy wciąż czuję.
Skupiam się na bólu, jedynej rzeczy, która jest prawdziwa.
Igła, drąży dziurę. Stare znajome ukłucie.
Próbuję się tego pozbyć, ale pamiętam wszystko.
Johnny Cash - "Hurt"





Park XX-lecia (dziś Solidarność)
Będąc w armii docierały do mnie szczątkowe informacje, że w naszym mieście powstała bardzo silna, młodzieżowa grupa grająca niezły rock’n’roll, o nazwie, Szare Koty. Miałem szczęście jedyny raz, bo istnieli bardzo krótko, zobaczyć ich w akcji na żywo a szczególnie lidera zespołu, śpiewającego perkusistę niczym Phil Collins, Bogusława Meca (1947/2012). Kiedy byłem na pierwszym, wojskowym urlopie, miało to miejsce na przełomie sierpnia, września 1965 roku, w dniu rozpoczęcia roku szkolnego (1 września), przypadkowo z moimi kolegami znalazłem się na tarasie kawiarni Zacisze w Parku XX-lecia (dziś Solidarność). Było piękne, słoneczne przedpołudnie, widownia Muszli Koncertowej wypełniona po brzegi młodzieżą tomaszowskich szkół, nie tylko średnich. Zachowywali się rock’n’rollowo oczekując na koncert, głośnego w całym mieście zespołu, Szare Koty. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, wokół których stały spore grupy młodzieży.


Bogusław Mec – muzyk, piosenkarz, kompozytor, autor tekstów, malarz - był młodszym ode mnie kolegą, wcześniej nie praktykowaliśmy swojej znajomości choć dobrze wiedzieliśmy, jak to się mówi, who is who (kto jest kto). Kiedy chodziłem do szkoły nr. 11 (dziś Gimnazjum nr.7), która mieściła się tuż za kościołem Zbawiciela parafii ewangelickiej przy ulicy Świętego Antoniego, często spotykałem Bogusia przed tą posesją czy na dziedzińcu kościoła. Państwo Mecowie mieszkali w parafialnym budynku (pan Mec ojciec Bogusia pracował w kościele Zbawiciela jako gospodarz obiektu). Do parafialnego ogrodu, często chodziliśmy na wagary, gdzie na placu kościelnej posesji można było spotkać Bogusia i jego starszą siostrę Danusię Z Danusią jesteśmy rówieśnikami. Danuta i Bogusław chodzili do szkoły nr.1 przy ulicy Żwirki i Wigury. Z tamtych lat zapamiętałem ważny dla mnie, z okresu szkolnego, szczegół. Pewnego, czerwcowego dnia opuszczaliśmy z koleżankami i kolegami, wagarowe schronisko (znajdujące się w kościele Zbawiciela), w tym czasie Boguś ze świeżo zerwanymi czereśniami udawał się do swojego domu, przy mijaniu się poczęstował nas owocami. Zamieniliśmy z sobą kilka, zdawkowych zdań, był to początek naszej znajomości.


Andrzeja Kuźmierczyk
Bogusława bliżej poznałem przez mojego przyjaciela z Rolandówki, Andrzeja Kuźmierczyka. Razem chodzili do jednej klasy Liceum Pedagogicznego (istniało na miejscu dzisiejszego Technikum Samochodowego). Wiem, że obaj brali lekcję muzyki na instrumencie, skrzypce. Ze słów Andrzeja (sam śpiewał i kochał śpiewanie) docierało do mnie, że Boguś poza talentem do gry na instrumentach, miał świetny, charakterystyczny głos. Nikt z nas wówczas, nawet on sam, nie zakładał tak WIELKIEJ, estradowej KARIERY. Parokrotnie spotykaliśmy się z Andrzejem i Bogusiem na tarasie kawiarni Klubowej w Parku Rodego. Znajdowała się vis a vis kościoła Zbawiciela. Nasze koleżeńskie praktykowanie skończyło się wraz z wylaniem Andrzeja ze szkoły. Później moja skierniewicka edukacja, po niej służba wojskowa a u Bogusia studia w Łodzi, na długie lata oddaliły nas od siebie. Zapamiętałem jedną scenę, jak obok siebie siedzieliśmy w kinie Włókniarz na kultowym filmie naszej młodości, Na wschód od Edenu, w roli głównej, James Dean. Po filmie znaleźliśmy się w Literackiej, gdzie przy kawie i piwie, w grupie przyjaciół, odbyła długa dyskusja, na temat Stanów Zjednoczonych, reżysera filmu Eli Kazana, rock’n’rolla, wolności i systemu w jakim przyszło nam żyć. Nasze późniejsze spotkania, uliczne mijania, ograniczały się tylko do słowa, cześć!

Kościół Zbawiciela. Na plebani, w widocznym budynku, zamieszkiwała rodzina Meców,
również (w latach 1945/46) rodzina Marka Karewicza
Po wrześniowym koncercie (nazajutrz wracałem do jednostki w Słupsku) byłem urzeczony, nie występem Szarych Kotów, wcześniej w Tomaszowie bywały lepsze zespoły, ale występem a właściwie wykonaniem, profesjonalną interpretacją, chyba trzech utworów zaśpiewanych przez Bogusława (dwa na pewno wykonał w języku francuskim). To był wielki majstersztyk, o którym po powrocie do jednostki wszystkim z dumą opowiadałem. Kiedy wiosną 1967 roku wyszedłem do cywila, Bogusław Mec był na studiach w Łodzi, a Szare Koty kończyły swoją, muzyczną działalność. W tamtych latach nie pomyślałem, że Mec zrobi taką, zawrotną karierę, tym bardziej, że po ukończeniu matury w Liceum Pedagogicznym Boguś dostał się na (wcześniej kończył dwuletni SN) Wydział Projektowania Ubiorów przy Państwowej Wyższej Szkole Plastycznej w Łodzi, którą zresztą pomyślnie ukończył i podjął pracę w tej dziedzinie. Oprócz muzycznych zdolności, Pan Bóg obdarował Bogusia talentem plastycznym. Mec również pięknie malował, pozostawiając po sobie kilkadziesiąt obrazów.


W latach 1969/72 Bogusław brał udział w Łódzkiej Giełdzie Piosenki, również występował amatorsko, śpiewając covery przeróżnych wykonawców (np. Nat King Cola), własne, drobne kompozycje w łódzkich klubach studenckich; „Pod 77”, w Klubie Plastyków czy SPATIF-ie. I przyszedł dzień, dzień w którym wyśpiewał arcydzieło polskiej, muzycznej twórczości, które na zawsze weszło do panteonu polskiej piosenki i muzycznej kultury, otwierające mu wrota do wielkiej kariery i sławy, to kompozycja Włodzimierza Nahornego do słów Jonasza Kofty - Jej portret. Zdobył główną nagrodę łódzkiej giełdy, nagrodę publiczności i wyróżnienie jury. W 1972 roku zadebiutował tym utworem (wystąpił w czarnym kapeluszu o dużym rondzie i długim płaszczu) w X Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu zdobywając uznanie publiczności i nagrodę Ministra Kultury i Sztuki. Czesław Niemen po festiwalu zaprosił Meca do udziału w jego trasie koncertowej. Tak rozpoczęła się jego wielka kariera estradowa. Od festiwalu w Opolu, kapelusz i długi płaszcz stał się estradowym, nieodłącznym rekwizytem.



Przełom lat 1970/80-tych ubiegłego wieku to pasmo wielkich sukcesów Bogusława Meca, stał się bardzo płodnym piosenkarzem, każde wydane nagranie było na płytowym rynku rozchwytywane, tak zwanie „od ręki”, i stawało się wielkim przebojem. Radio w przeróżnych audycjach, nie tylko muzycznych, bez przerwy nadawało przeboje Bogusława. Pozwolę sobie wymienić kilka ważnych utworów w jego twórczości; Mały biały pies, Z wielkiej nieśmiałości, Na pozór, Wszystko lub nic, Dom pies i on, W drodze do Fontainebleau, Budzisz mnie, W białej ciszy powiek, Filozof, Pozwolił nam los. Radio, telewizja zabiegały o jego udział w przeróżnych audycjach czy widowiskach, bardzo dużo koncertował po kraju, również w zagranicznych trasach po ZSRR, NRD, Jugosławii, Hiszpanii czy USA. Bogusław śpiewał wiele coverów tak polskich, Małe kino, czy zagranicznych jak Mona Lisa, Rainbow Rose. Uwielbiał twórczość czarnoskórego Nat King Cola, zresztą jego głos, styl, interpretacja śpiewanych utworów zbliżona była do twórczości amerykańskiego geniusza o aksamitnym głosie. Marzeniem Bogusia było nagrać płytę z najpiękniejszymi przebojami Nat King Cola. Wiadomo mi było, że przygotowywał się do tego, muzycznego przedsięwzięcia ale…


Bardzo smutna informacja w 2001 roku obiegła świat artystyczny naszego kraju, miłośników, fanów Meca, nasze miasto, - Bogusław Mec zachorował na białaczkę. Zabrzmiało to jak wyrok śmierci. O jego chorobie, stanie zdrowia mieliśmy niedokładne i nieprecyzyjne wieści, nawet rozmowy z jego siostrą Danusią, moją koleżanką, która nie była rozmowna w tej sprawie, nie zaspakajały naszej wiedzy o zdrowiu Bogusława. Po badaniach swojego szpiku kostnego i pozytywnym wyniku, Danusia zadecydowała, że swemu bratu podaruje tak niezbędny dla ratowania chorego na białączkę, szpik kostny. Po przeszczepie u Bogusia nastąpiło przesilenie choroby i wielka poprawa. O swojej walce z chorobą opowiadał w polskich mediach, pisała prasa, również kolorowa. Bogusław w dobrej formie wrócił do pracy, zaczął tworzyć i nagrywać. Pod koniec 2004 roku wydał płytę, jak się wyraził jeden z dziennikarzy muzycznych, płyta wdzięczność, Recepta na życie, na której znalazł się utwór, Przyjaciele po to są. Jak sam twierdził, była to muzyczne wyrażenie wdzięczności swojej siostrze, za przedłużenie mu życia. Z promocją tej płyty przyjechał do Tomaszowa gdzie uroczystości promocyjne połączył z 60 urodzinami siostry Danuty.


Spotkanie miało miejsce w pomieszczeniach Społeczności Chrześcijańskiej TOMY przy ulicy Bartosza Głowackiego. Było to piękne wydarzenie, oboje opowiedzieli zebranym na tym spotkaniu (również ja w nim uczestniczyłem) o swoim życiu rodzinnym, o karierze, o ludziach dobrej woli spotkanych na artystycznej drodze i o swoich zmaganiach z chorobą. Nie był jeszcze w stanie w tym uroczystym dniu podarować nam swój głos na żywo, ale na ekranie TOMY ukazał się zmontowany, filmowy klip, w którym Boguś śpiewa dwa cudowne utwory z promowanej płyty.  Powrócił na krótko na estradę, którą natychmiast wykorzystała, przy współudziale Urzędu Miasta, siostra Bogusława, Danuta Mec – Wypart (była wówczas pracownikiem Wydziału Kultury UM) zapraszając brata artystę, na recital wspomnień. Spotkanie odbyło się w Sali widowiskowej byłego ZDK Włókniarz. Boguś swój recital połączył szkolnymi wspomnieniami, o początkach kariery w zespole Szare Koty, o powrocie na scenę. Mini koncert osobiście poprowadziła siostra Danuta. Na widowni znaleźli się; Prezydent Miasta, urzędnicy z UM, przyjaciele ze szkoły, dawni koledzy z zespołu, fani i miłośnicy twórczości Meca. Przybyłem również ja. Przy ogromnym aplauzie widowni, Boguś wykonał prawie wszystkie swoje największe przeboje, które wypromowały go na szczyty polskiego show buisnessu. Recital był bardzo osobistym i lokalnym wydarzeniem, tak dla Bogusława jak również dla obecnych na widowni mieszkańców miasta.


W 2008 roku Bogusław wydał swoją ostatnią i jedną z najlepszych płyt w swojej artystycznej pracy, Mec Duety. Płyta to zbiór (14 utworów) największych przebojów Meca, od hitu nad hity, Jej Portret przez Mały biały pies, Z wielkiej nieśmiałości, W drodze do Fontainebleau do przeboju z początku jego twórczych lat, Na pozór. Przy jej powstaniu uczestniczyli, tworząc duety, zaproszeni przez Bogusława przyjaciele, polscy piosenkarze i piosenkarki; Justyna Steczkowska, Anna Maria Jopek, Marysia Sadowska, Kasia Klich, Tatiana Okupnik, Maciej Balcar, Marcin Rozynek, Piotr Cugowski, Peter Gratz i Krzysztof Kiljański.  Piękne są słowa we fragmencie załączonej do płyty Mec Duety biografii, przyjaciółki Meca, dziennikarki muzycznej, Marii Szabłowskiej; Podobno niczego w życiu nie żałuje. Uważa, że skromność jest drogą do pychy. A w uzyskaniu dystansu do świata i ludzi zawsze pomagały mu; rondo kapelusza i długi czarny płaszcz. Oczywiście „naprawdę jaki jest nie wie nikt”, ale kiedy go poznałam wydawał mi się wybrańcem losu. Po wielkim opolskim sukcesie piosenki „Jej portret” mój redakcyjny kolega i przyjaciel Bogusia, Andrzej Jaroszewski, tak mawiał; „Jakie to szczęście, że ten Mec nie został malarzem, z kim ja bym wtedy do rana opowiadał dowcipy”. Po całonocnej balandze, oczywiście nie siedzieli przy wodzie sodowej, Boguś jak gdyby nigdy nic, bez oznak zmęczenia, przychodził na próbę i śpiewał jak Nat King Cole.


W 2010 roku nastąpił nawrót, z jeszcze większym natężeniem, choroby. Tym razem siostra Danuta, przy każdym naszym spotkaniu ze smutkiem informowała mnie o pogarszającym się stanie zdrowia swojego, jedynego brata. Nie były to przyjemne relacje, ograniczałem się do nie zadawania zbędnych i trudnych dla niej pytań. Twarz Danuty na tyle była czytelna, z której jasno odczytywałem, nie zadając pytań, że z Bogusiem jest źle. Ponad rok Boguś ponownie zmagał i przeciwstawiał się tej śmiertelnej chorobie. Po 11 latach walki, dokładnie 11 marca w miniony poniedziałek, minęło równy rok jak śmiercionośna choroba pokonała osłabiony organizm i zabrała nam na zaws ze, Bogusława Meca, jednego z największych artystów, piosenkarzy w historii naszego miasta, pozostawiając nam, tomaszowianom, smutek, pamięć o NIM i największy medalion, dar, jego cudowny GŁOS. Bogusław Mec pochowany został na cmentarzu komunalnym „Na Dołach” w Łodzi. Pozostawił w smutku, żonę Jolantę, córkę Luizę i siostrę Danutę. Cześć JEGO pamięci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz