wtorek, 6 listopada 2012

Chcę swoją muzykę zabierać w podróże do najdalszych zakątków świata - rozmowa ze znanym w Londynie gitarzystą jazzowym Maćkiem Pyszem (JAZZPress - listopad 2012)

http://www.jazzpress.pl/


Radiowe spotkanie z bohaterem ARTerii Nowego Czasu z lipca 2011 roku  -  Krystianem Datą i Maćkiem Pyszem, można wysłuchać pod adresem:  

http://soundcloud.com/mr-data-1/music-portrait-personality



wszystkie fotografie - Monika S. Jakubowska
- Pochodzisz z Górnego Śląska. Jest to miejsce, kojarzone powszechnie ze sceną bluesową. To tam odbywają się takie festiwale jak Rawa Blues. Dlaczego młody, utalentowany gitarzysta z tej części Polski wybrał akurat jazz?

- To nie jest tak, że dokonywałem jakiegoś wyboru pomiędzy jazzem i bluesem. Dorastałem w domu, gdzie głównie słuchało sie jazzu i mój kontakt z bluesem był znikomy. Dopiero podczas lekcji gry na gitarze miałem okazję nauczyć sie 12-bar blues i skali pentatonicznej. Szybko mi się to jednak znudziło i rozpocząłem poszukiwania bardziej rozbudowanej harmonii. Do dziś zdarza mi sie grywać utwory oparte na bluesie. Jest to bądź co bądź bardzo popularna forma muzyczna i zawsze dobrze się bawię grając bluesa. Jednak to właśnie Jazz zdecydowanie bardziej jest mi bliski.

- Rozpocząłeś grać w roku 1993, czyli w momencie gdy grupa Miłość przeprowadzała rewolucję w polskim jazzie. Czy to ówczesne odradzanie się tego gatunku miało wpływ na Twoje artystyczne wybory?


- Muszę Cię rozczarować, ale nie słuchałem wtedy grupy Miłość, ponieważ w moim domu nie było polskiej muzyki. Jazz którego wówczas słuchałem pochodził z zagranicy. Z polskiej sceny tato opowiadał mi jedynie o grupie Young Power, gdyż znał osobiście flecistę tego zespołu Krzysztofa Popka. W domu głownie słuchało się takich wykonawców jak Miles Davis, Mahavishnu Orchestra, John McLaughlin, Al Di Meola, Herbie Hancock, The Guitar Trio, King Crimson. Muzyka tych artystów bardzo mnie zainspirowała i wpłynęła na mój późniejszy rozwój. Szczególnie wiele zawdzięczam takim gitarzystom jak Al Di Meola i John McLaughlin. Po dziś dzień są oni dla mnie wielką inspiracją.

- Pamiętasz swój pierwszy koncert?

- Tak. Miałem wtedy 13 lat. Mój kuzyn byl w I klasie Liceum. Byłem u niego na próbie i coś tam sobie w kącie grałem na gitarze. Był tam również jego osiemnastoletni kolega, dzięki któremu dołączyłem do zespołu Rats, grającego grunge, czyli muzykę inspirowaną takimi zespołami jak Alice In Chains i Nirvana. Rats miał akurat koncert w auli Liceum, do którego obaj uczęszczali, a ja miałem zaledwie 13 lat i był to pierwszy ważny występ w jakim wziąłem udział.

- W powszechnej opinii gitarzyści jazzowi są znacznie lepsi technicznie od gitarzystów bluesowych i rockowych. Na czym to polega i co właściwie musicie bardziej umieć?

 - Są tacy muzycy, którym jeśli pokażesz standard jazzowy, nie wiedzą jak mają go zagrać. Jeśli dasz im kawałek bluesowy, grają bez większych problemów. Jazz jest wyższą szkołą jazdy. Trzeba nauczyć się więcej skal, i poświęcić więcej czasu na studiowanie harmonii. Jazz to nie tylko technika czy wiedza teoretyczna. Jazz to język, którego nie można się nauczyć z książek. Trzeba jak najwięcej grać, jamować, być otwartym, słuchać i analizować. Ja wciąż się uczę i mam nadzieję, że tak będzie zawsze. Generalnie nie zwracam uwagi na to, jakim ktoś jest gitarzystą: bluesowym, rockowym czy jazzowym i ile skal zna. Liczy się to, co każdy z nich ma do powiedzenia poprzez swoją grę. 

- W jaki sposób poznałeś wszystkie tajniki jazzowego grania i doszedłeś do tak wysokiego poziomu, biorąc pod uwagę fakt, że nie ukończyłeś żadnej szkoły muzycznej?

- Przez pierwsze dwa lata miałem prywatnego nauczyciela, który pokazał mi pewne podstawy. Potem uczyłem sie ze słuchu, z magazynów muzycznych i kaset video. Wtedy na rynku było dużo mniej dostępnych materiałów niż obecnie. Nie było Youtube, a Internet nie był jeszcze tak rozpowszechniony. Na przykład pewna kaseta VHS z lekcjami gitary Franka Gambale była w moim mieście w obiegu do momentu, aż się starła. Każdy, kto uczył się gry na gitarze, chciał ją zobaczyć. W tamtych czasach można było się bardziej wyciszyć. Nie miałem wówczas komórki, ipada, laptopa i poczty elektronicznej. Obecnie cały czas jesteśmy bombardowani informacjami. Wielu ludziom ciężko jest dziś uciec w świat muzyki. Zdarza się nawet, że jeśli na dwie godziny wyłączę telefon, żeby pograć na gitarze, wielu ludzi myśli, ze coś mi sie stało (śmiech). Szalone czasy!

- W środowisku znane są Twoje artystyczne kontakty z Al Di Meolą. Czy to, że wirtuoz tej rangi zauważa Twoje wysokie umiejętności, może mieć wpływ na rozwój Twojej kariery?

- Myślę, że mógłbym w przyszłości z nim wystąpić, tylko musiałbym mu coś bardzo konkretnego zaoferować. Mając tak bliski kontakt, mogę to zrobić właściwie kiedykolwiek. Mam świadomość, że on nie występuje z każdym. Dlatego nie chcę tej znajomości nachalnie wykorzystywać. Czekam raczej na moment, gdy zdarzy się coś konkretnego i wtedy być może wszystko potoczy się samo. Na razie nie chcę o tym zbyt wiele mówić. Są tacy ludzie, którzy zagrali z nim back stage przez trzy minuty i całe życie piszą, że z nim występowali. Wiem, że jest zainteresowany tym co robię, Podczas ostatniego spotkania spytał się kiedy nagram płytę. Dałem mu moją EP z 2008 roku i wiem, że jej słuchał. Nie ukrywał, że podobała mu się i że chciałby usłyszeć więcej mojej muzyki. Wkrótce zasiądę do nagrania debiutanckiego albumu i jestem przekonany, że AL Di Meola zapozna się z nim jako jeden z pierwszych. Podobno on nigdy nie wysłuchuje do końca przekazanych mu nagrań, chyba że są to kompozycje Jaco Pastoriusa, The Beatles lub jego. On dostaje co wieczór około 10 płyt z prośbą, aby zechciał posłuchać i ocenić i rozumiem go, że nie może całego wolnego czasu spędzić, słuchając przekazywanej mu muzyki demo. Często powtarza, że z materiału który dostaje niewiele jest ciekawych kompozycji i prawdopodobnie właśnie to zniechęca go do ich słuchania. Fakt że mojej EP wysłuchał w całości i nie poczynił uwag krytycznych, już mogę uznać za sukces (śmiech). Na chwilę obecną Al Di Meola nie jest aż tak ważnym dla mnie artystą, jak miało to miejsce w czasie mojego muzycznego dorastania. To dzięki jego wpływom, zacząłem grać taką muzykę z jakiej obecnie jestem znany, ale są gitarzyści, którzy w moim mniemaniu dużo lepiej wyrażają się emocjonalnie od niego.

- Od kiedy mieszkasz w Wielkiej Brytanii?

- Od 23 lipca 2003.

- Kiedy zaistniałeś w świadomości londyńskiej społeczności muzycznej?

- Pomimo, że zawsze wolałem grać jazz, na początku byłem otwarty także na inne gatunki, aby jakoś zaistnieć. Przez trzy pierwsze lata grałem pop, rock i folk. Byłem także muzykiem sesyjnym i nagrywałem z wieloma artystami. Byly to czasy, kiedy nie istniałem jeszcze jako Maciek Pysz.

- Z kim obecnie występujesz i pod jaką nazwą?

- Mam kilka projektów autorskich. Najważniejszy z nich to Maciek Pysz Trio. W jego sklad wchodzi znakomity perkusista z Izraela Asaf Sirkis, który nagrywał i występował m.in. z Chickiem Corea, Larrym Coryellem, Jeffem Berlinem, Johnem Abercrombie i wieloma innymi cenionymi artystami. W trio jest również rosyjski wirtuoz kontrabasu Yuri Goloubev - moim zdaniem obecnie jeden z najlepszych i najciekawszych kontrabasistów na świecie. W Lutym wchodzimy do studia żeby nagrać płytę, o której już wspominałem. Gram również jako Maciek Pysz Quartet, w którym występuje angielski basista Patrick Bettison oraz wloski muzyk Maurizio Minardi, który gra na pianinie, akordeonie oraz na saksofonie!
- Widzę tu pewną analogię do tria Leszka Możdżera, w którym także występuje izraelski perkusista - Zohar Fresco. Czy jazzowi perkusiści to jakaś specjalność tego kraju?

- Z Izraela pochodzi wielu znakomitych muzyków, a Asafa uważam za jednego z najlepszych perkusistów, jakich kiedykolwiek słyszałem. Już sam fakt, że występował na tej samej płycie co Chick Corea [album Northern Sinfonia / Tim Garland / Chick Corea: The Mystery: Orchestral Music by Tim Garland (2007) przyp.], świadczy o tym, że jest to perkusista światowego formatu.

- Czy wzorem takich muzyków jak Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, czy Adam Bałdych nie zamyślasz włączyć do swojego repertuaru jakiegos pierwiastka skandynawskiego, który jest szczególnie popularny w jazzowych projektach wielu artystów polskich ostatnich lat?

- Odkryłem nie tak dawno postać norweskiego trębacza. Nazywa się Mathias Eick. Pomimo, że nie jestem fanem sekcji dętej w muzyce jazzowej, właśnie jego sposób gry na trąbce szczególnie przypadł mi do gustu. Podobnie gra inny Norweg - Nils Petter Molvær. Jest w ich grze dużo przestrzeni, są długie nuty, a skoro wymieniłeś Adama Bałdycha, to nie ukrywam, że właśnie w związku z moją fascynacją muzyczną przestrzenią, jestem także bardzo zainteresowany skrzypcami.


- Skąd pomysł na duo gitarowe i dlaczego Gianluca Corona?

- Na pewno jest to kolejne poważne doświadczenie w moim rozwoju artystycznym. Czasami spotyka się kogoś, na kogo czekało się od lat, kogoś kto ma te same inspiracje, podobne credo i ambicje. Od dawna poszukiwałem gitarzystę, który nie tylko kocha podobną muzykę jak ja, ale również potrafi grać na takim samym poziomie i który pozwoli nam obu doskonale komunikować się ze sobą oraz z publicznością. To jest niezwykle rzadka umiejętność. Grałem kiedyś w podobnym projekcie z polskim gitarzystą Ryszardem Gracą. W ostatnich latach koncentrowałem się jednak głównie na swoim trio. Gianluca był mi dotychczas znany głównie ze współpracy z Al Di Meolą oraz izraelską piosenkarką Achinoam Nin, znaną bardziej jako Noa. Jakiś czas temu wysłałem mu swoją muzykę. Spotkaliśmy się na jamie. Grało nam się doskonale i postanowiliśmy naszą współpracę kontynuować. Latem tego roku mieliśmy okazję zagrać serię koncertów na południu Francji. Obecnie mamy juz regularny projekt z próbami oraz plan nagrania płyty. Powstał tez oddzielny projekt cyklu koncertów w Londynie, podczas których będę występował z rożnymi gitarzystami. Pomyślałem, że występy z Gioanluca będą stanowiły znakomitą inaugurację moich wieczorów gitarowych. Gianluca to znakomity muzyk i wspaniały człowiek. Koncert, ktory obejrzysz za chwile w LOST Theatre to nasz debiut w Londynie [rozmowa z Maćkiem odbyła się 21-go października tuż przed ich wspólnym występem - przyp].

- Kiedy wychodzisz na scenę ze swoim zespołem, to Ty ustalasz reguły. Jak odbywa się to w przypadku dwóch równorzędnych i świadomych swojej klasy gitarzystów? Kto wtedy decyduje o kształcie interpretacji i kto ma decydujące zdanie o poszczegolnych improwizacjach?

- Głównym celem jest muzyka. Nie chodzi tu o osobiste sprawy typu: kto gra więcej solówek lub kto ma do zagrania ciekawsze melodie. Odbywa się to w naszym przypadku w sposób naturalny. Nigdy nie mieliśmy kłótni. Wspólnie próbujemy, gramy, nagrywamy i słuchamy.

- Czy masz już sprecyzowany pomysł dotyczący Twojej pierwszej płyty długogrającej?

- Zdecydowanie tak.

- Jakie utwory będzie ona zawierała?

- Posiadam obecnie materiał na dwie płyty, Jedna jako trio, a druga jako duet gitarowy. W tym roku ukończyłem także EP z kwartetem, która czeka na oficjalną datę ukazania się. Niedawno otrzymałem dofinansowanie od Jazz Services i British Council na nagranie płyty we wspaniałym studio we Włoszech, które nazywa się Artesuono. Nagrywali w nim swoje albumy bardzo znani artyści dla ECM Records, w tym z tego co wiem również Tomasz Stańko i Marcin Wasilewski. Jest to doskonale studio, gdzie nagrywa się jazz i muzykę akustyczną. Inżynier dźwięku Stefano Amerio był nominowany do nagrody Grammy. Jest to dla mnie idealne miejsce do nagrania tego albumu. Nie mogę się już doczekać! Na pewno będziemy się starać także zwrócić uwagę ECM na to nagranie, ponieważ ta wytwórnia jest bardzo spokrewniona z tym właśnie studiem.

- Polscy muzycy mieszkający w Londynie nie są powszechnie znani w naszym kraju. Rok temu Agata Rozumek odniosła sukces w Make More Music i niedawno nagrała album. Katy Carr została zauważona przez radiową Trójkę. Czy będziesz zabiegał o to, aby być rozpoznawalnym w Polsce, czy bardziej zależy Ci na karierze międzynarodowej?

- Jest tak, że jeśli zrobi się karierę w Wielkiej Brytanii i na świecie, to popularność w Polsce przychodzi sama. Ubiegłorocznym występem w poznańskim klubie jazzowym Blue Note udowodniłem, że zależy mi na popularności w Polsce. Miałem także wywiad w poznańskiej Telewizji i w jednej ze stacji radiowych. Była też o mnie wzmianka w prasie. Chcę to rozwinąć i zorganizować w Polsce poważną trasę koncertową. Poznałem tam kilka osób zainteresowanych moją twórczością. Chciałbym również, aby moje kompozycje pojawiały się w radio. Jakikolwiek kraj stworzy mi warunki do popularyzacji mojej muzyki, tam się zaangażuję. Jeśli stanie się to w Polsce, bardzo chętnie skupię się na tym rynku. Polska nie jest ani mniej ani bardziej ważna pod tym względem od innych krajów. Polska jest częścią mojego planu artystycznego. Dostrzegam tam potencjał i olbrzymie zainteresowanie artystami tworzącymi za granicą. Zauważyłem to podczas naszego koncertu w Poznaniu, gdzie była prasa, medialne nagłośnienie oraz wspaniała publiczność. W tym roku wystąpiłem wraz z kilkoma polskimi artystami jazzowymi z Londynu w warszawskich Łazienkach, ale był to raczej koncert o charakterze prywatnym zorganizowany z okazji Fashion Culture przez Kasię Kwiatkowską-Działak. Jestem świadomy faktu, że trudno jest zrealizować różnego rodzaju cele i marzenia bez wydania płyty. Dlatego bardzo cierpliwie czekam do lutego, aby nagrać album i wtedy rozpocząć kampanię na rzecz udziału w różnego rodzaju festiwalach, koncertach lub artystycznych kolaboracjach. Na razie zbieram kontakty, które zagwarantują mi profesjonalną organizację trasy koncertowej i dobrą promocję. Poza tym w Polsce jest bardzo dużo festiwali jazzowych. Pracuję nad projektem mojego występu na jednym z nich z kimś znanym. Mógłby to być Al Di Meola. Chodzi tylko o budżet. Trzeba znaleźć kogoś, kto uwierzy w ten koncert. Każdy festiwal ma sponsorów. Jeśli któryś z nich zaakceptuje taki pomysł, mogłaby to być znakomita promocja mojej muzyki w Polsce.

- Kto spoza polskiego i londyńskiego środowiska jazzowego jeszcze Cię zauważył?

- Na południu Francji poznałem kilkoro muzyków, którzy mieliby ochotę zrealizowac ze mna projekt podobny do tego, który realizuję teraz z Gianluca. Są to muzycy, którzy mają już tam ustalona renomę. Między innymi jest to basista, który grał z Johnem McLaughlinem. W związku z tym, że ci muzycy mieszkają w tej części Europy, ze względów logistycznych łatwiej byłoby nam zrealizować ten projekt własnie we Francji. Z tego powodu tworzy się okazja do ewentualnych występów i udziału mojego tria w jazzowych festiwalach właśnie w tym kraju. Spędziłem niedawno we Francji około dwa miesiące i postanowiłem wrócić tam latem przyszłego roku, aby sfinalizować niektóre moje projekty artystyczne.

- Polscy muzycy jazzowi to od dziesięcioleci światowa czołówka. Jednocześnie w gronie gitarzystów… tłumów raczej nie ma. Najbardziej znani z nich to Jarosław Śmietana i Marek Napiórkowski. Czy nie upatrujesz w tym szansy dla siebie?

- Oczywiście. Używam gitary akustycznej i mieszam jazz z muzyką świata. Chcę pisać muzykę interesującą nie tylko znawców jazzu, ale także atrakcyjną dla publiczności, która nie jest ukierunkowana wyłącznie na muzykę jazzową.

- Ile w Twoim występie jest szczegółowo dopracowanej kompozycji, a ile jest improwizacji, która powstaje pod wpływem emocji ?

- Myślę, że około 70-80% to dokładnie przygotowane kompozycje, a reszta to improwizacja. Oczywiście, że najczęściej jest to jedynie zarys kompozycji, na bazie którego podczas koncertu powstaje efekt słyszalny dla widza. Czasami ta proporcja zależy od danego wieczoru i od chemii, która powstaje tu i teraz.

- Najczęściej grasz z muzykami, z którymi znasz się długo. Zdarza Ci się jednak spotkać na scenie artystów, których spotykasz po raz pierwszy. Jaką klasę trzeba posiadać, aby zaistniała harmonia i aby widownia mogła zachwycić się efektem Waszego spotkania na scenie?

- Bardzo wysoką. Zdarza się, że jeśli nawet widz nie zauważa naszych potknięć i akceptuje to co wychodzi spod naszych palców, my i tak dokładnie słyszymy każdą dysharmonię i nie dając po sobie tego poznać, potrafimy w takich sytuacjach bardzo cierpieć. Sztuka polega na tym, aby z każdej takiej sytuacji wyjść obronną ręką. Przez lata nauczyłem się manewrowania emocjami i w takich chwilach staram się bardziej grać pod partnera, niż mu cos narzucać.

- Gdybyś miał określić swoje artystyczne credo, które zdefiniowałoby to co wyróżnia Ciebie spośród innych gitarzystów jazzowych? Z jakimi gitarzystami jest Ci stylistycznie i emocjonalnie najblizej?

- Nie chcę być odbierany tylko jako gitarzysta jazzowy. Jestem gitarzystą akustycznym, który miesza gatunkami, tworząc fusion. Na pewno bliski jest mi Pat Metheny, bliski jest mi ciągle AL Di Meola.

- Jakie jest Twoje największe marzenie?

- Marzę, abym mógł utrzymać się na dobrym poziomie z grania tylko swojej muzyki oraz jeździć z tą muzyka po świecie, czyli być ciągle w trasie koncertowej. Chciałbym jeździć do Brazylii, Japonii, Stanów Zjednoczonych i po całej Europie podobnie jak od kilkudziesięciu lat robią to Chick Corea, Al Di Meola czy Pat Metheny. Ten ostatni od trzydziestu lat około dziewięć miesięcy w roku jest w trasie. Marzę o tym, aby mój projekt stał się rozpoznawalny i był mile widziany na festiwalach jazzowych. Chcę nagrywać albumy i zabierać je w podróże do najdalszych zakątków świata.

- Jakie są Twoje plany artystyczne na najbliższą przyszłość?

- Na pewno kontynuowanie współpracy z Trio oraz z Gianluca. Termin nagrywania albumu mojego Trio jest juz ustalony na koniec lutego 2013 roku. Przed tym wydarzeniem planuję kilka koncertów we Włoszech. Zacząłem również nowy projekt na południu Francji, który jeszcze nie ma nazwy. Weźmie w nim udział doskonały basista, który gra na co dzień z Johnem McLaughlinem, ale nie chce na razie rzucać nazwiskami. Mam w planie serię koncertów na wiosnę, a następnie myślę o kilku festiwalach jazzowych. Na pewno latem przyszłego roku znów pojadę na południe Francji. Jest jeszcze kilka projektów, które nie zostały potwierdzone, ale jeśli uda mi się tego dokonać, może to być coś naprawdę dużego, o czym będę Cię Sławku na bieżąco informował. Poza tym jak najwięcej chcę grać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz